Po raz piąty w ciągu dwóch lat przejdziemy etap śląsko-morawskiej Drogi św. Jakuba z wyjściem z Rud. Pierwszy raz w rocznicę ślubu i debiutując jako znakarze szlaku, rok później wybraliśmy się – również w lutym – kontrolnie, następnie z jakubowymi Przyjaciółmi w ważnym dniu dla Polski, jakim były wybory prezydenckie a ostatnie przejście to klubowa wyprawa z pielgrzymami z Górnośląskiego Klubu Przyjaciół Camino (opisany – wrzesień 2020).
Dzisiaj też jest kilka ważnych powodów : IV etap ZIMOWEGO przejścia śląsko-morawskim szlakiem z jakubową muszlą, czternaste urodziny naszego futrzastego towarzysza Fumfelka a ponad wszystko – Międzynarodowe Święto Zakochanych, zwane Walentynkami…
Pół godziny drogi po wyjściu z Rud znajdujemy się w lesie przy leśniczówce Wildek. Gospodyni tego obiektu, nie pojechała na zaplanowany stok i narty, dzięki temu, spędziliśmy w Jej towarzystwie kilkanaście pięknych minut. Do tego zostaliśmy nakarmieni pysznym ciastem z pigwą i borówkami. Nasz futrzasty jubilat poczęstował uczestników wyprawy lizakami w kształcie … czerwonych serduszek.
Budynek leśniczówki powstał pod koniec XIX wieku a szukając informacji i legend o tym miejscu, natrafiliśmy na taką, okrutną legendę :
„W XIX wieku pomiędzy Kuźnią Raciborską, Nędzą, Szymocicami i Jankowicami Rudzkimi ciągnął się „Thiergarten”, czyli zwierzyniec, należący do książąt raciborskich. Był to liczący niespełna 2,5 tysiąca hektarów obszar leśny, przeznaczony tylko i wyłącznie do książęcych polowań. W celu ochrony lasu właściciele pobudowali stylowe leśniczówki, w których osadzili strażników – leśniczych. Jak podaje owa legenda, jeden z takich strażników o imieniu Eliasz mieszkał właśnie w leśniczówce Wildeck. Słynął z okrucieństwa. Jeśli ktoś bez jego zgody wkroczył do lasu, zostawał natychmiast zabity lub pojmany i wrzucony do lochu w piwnicach leśniczówki, gdzie czekała go śmierć głodowa. Pewnego razu w lesie pojawił się sprzedawca świętych obrazków. Leśniczy strzelił do niego, lecz ten chwycił kulę i powiedział: „Teraz skieruję ją na ciebie”. Eliasz przestraszył się i obiecał, że przestanie zabijać. Historia dla Eliasza chyba nie skończyła się jednak dobrze, bo wkrótce zmarł, a wtedy nad leśniczówkę nadleciało 100 czarnych kruków. A te szczęścia nie wróżą, także po śmierci.” [znalezione na : slaskie.travel]
Kilka stopni mrozu i padający w poprzednim tygodniu biały puch sprawił, że szło się ciężko i z pewnością bardziej się zmęczyliśmy niż idąc tą samą drogą latem. Ale nikt nie powiedział, że pielgrzym ma mieć lekko. Wychodząc z cysterskich lasów doszliśmy do Gminy Nędza i jej centrum z kościołem pw. Matki Bożej Różańcowej. O miejscowości tej również krąży wiele legend, a jedna z nich mówi, że :
„Pewnego razu książę raciborski zaprosił swoich krewniaków na polowanie. Zjechali wszyscy do zamku na Ostrogu. Polowanie miało trwać dwa dni. Pierwszego dnia książę ze swym parobkiem zabłądzili w lesie i trafili do ubogiej chaty. Ugoszczono ich tylko herbatką ziołową. Na pamiątkę tego wydarzenia książę kazał wybudować karczmę i nazwać ją „Nędza’. Karczma powstała, nocowali w niej podróżni i kupcy. Wkrótce koło niej przybudowała się wieś, która przyjęła swoją nazwę od karczmy. Tak głosi przekazywana z pokolenia na pokolenie legenda. Czy jest w niej choć ziarnko prawdy- nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że miejscowość Nędza początkami swymi sięga XVII wieku” [znalezione na stronie parafii]
Zanim weszliśmy do rezerwatu Łężczok, zachwycaliśmy się pięknymi widokami białych połaci pól. Od dłuższego czasu, podczas dzisiejszej leśno-miejskiej wędrówki, słyszeliśmy, że przyjaciółka Karinka marzy o tym aby na świeżuteńkim, śnieżnym puchu zrobić tzw. „orła”. Szukała sobie miejsca w lesie ale nie znalazła. I okazało się, że to był dokładnie ten moment, dokładnie to miejsce. Zdjęła plecak, położyła się na zaśnieżonym polu i „odleciała” zostawiając piękny, orli ślad. Na śląsko-morawskiej Drodze świętego Jakuba Jej marzenie się spełniło. Wszyscy się radowaliśmy wraz z Nią, bo czyjaś radość to wspólna radość…
I właściwie dopiero po wyjściu z Nędzy poznaliśmy co to trud wędrówki po nieodśnieżonych drogach. Około półtora kilometra szliśmy po zasypanej ścieżce wzdłuż torów kolejowych, po których przeszła tędy jedna osoba (na pewno z psem). Nie omieszkaliśmy skorzystać z tych pojedynczych, ludzkich śladów. Mieliśmy wszyscy wrażenie, że to święty Jakub wysłał przed nami jakiegoś „umyślnego” do przetarcia szlaku.
Rezerwat Łężczok po raz kolejny zachwycił swoim zimowym wdziankiem, pięknymi, zamarzniętymi i momentami niezamarzniętymi stawami, ciszą a zarazem gwarem co rusz mijanych ludzi. Słońce i mróz dopełniły reszty. Na pożegnanie każdy z uczestników dostał od nas po małym, szklanym świeczniku, wypełnionym niebiesko – żółtym piaskiem, ozdobionym serduszkiem i naszym, blogowym logiem.
To był z pewnością piękny dzień.
HAPPY VALENTINE DAY ! BUEN CAMINO !
Super wyprawa i jak zwykle bogata w ciekawostki😉👌