2021.09.05__KIETRZ-NASIEDLE-KIETRZ__24km

[DRUŻYNOWA I INDYWIDUALNA JAZDA NA CZAS] Dzień zapowiadał się jako pełen wrażeń, słońca i serca. Tak sobie wyobrażaliśmy niedzielę, pijąc poranną kawę i jedząc kaszkę na śniadanie.

My „drużyna”, czyli ekipa bloga MUSZLEWPLECAKU – jak pisaliśmy w poprzednim wpisie – postanowiliśmy wziąć aktywny udział w VI CHARYTATYWNYM BIEGU organizowanym dla kietrzańskiego STOWARZYSZENIA NA RZECZ DZIECI I MŁODZIEŻY NIEPEŁNOSPRAWNEJ.  Zgodnie z planem, stawiliśmy się na pięknym Rynku w Kietrzu paręnaście minut przed wyznaczoną godziną startu, czyli 7:30. Sam Bieg na nasze szczęście był tylko „biegiem” z nazwy, bo Organizatorzy z góry założyli, że można się poruszać jak się chce, byle by zaliczyć minimalne 5 kilometrów. Opcje były naprawdę wszelakie : oprócz biegu, zawodnicy szli na spacer, jechali na rolkach, na rowerach i wchodziły jeszcze w grę – hulajnogi (nie elektryczne) i ewentualnie pełzanie (było mnóstwo śmiechu). Każdy mógł pokonać dystans według własnego uznania, dlatego zrobiła się dla nas furtka. Spacer lub nasza odmiana, wędrowanie, były jak najbardziej dozwolone. Brawa dla Organizatorów !

I tu pierwsze wyjaśnienie do podtytułowej „jazdy na czas”. Patrząc ze sportowego punktu widzenia musieliśmy uzyskać tego dnia dwa tzw. międzyczasy. Skoro bieg rozpoczął się w sobotę o godzinie 10:00 to z automatu wiadome było, że w niedzielę o tej samej godzinie musiał się zakończyć. Drugi moment, to oczywiście godzina odjazdu pociągu, która wypadała nam o 15:42. Osiem godzin z małym haczykiem musiał nam wystarczyć na realizację naszego niedzielnego planu. Ale jak to w życiu bywa niczego nie można być pewnym, na pewno nie tego, że czas nam się rozciągnie.

Na chwilę przed startem, odwiedził nas jeszcze Andrzej z małżonką, dodając nam tym samym więcej pozytywnych myśli – i można by rzec, był (niezamierzenie) w roli naszego startera. Wyruszyliśmy spokojnie, wiedząc, że to nie gonitwa i że mamy wszystko pod kontrolą. Najpierw park, potem jakiś lasek, trochę asfaltu i po około pół godzinie czekało nas polne wzniesienie. I stała się rzecz której nie zakładaliśmy a czego konsekwencje ponieśliśmy na dalszym etapie naszego wędrowania. Otóż, podejście, między polami kukurydzy było błotno-trawiaste i po przebyciu tego kilkusetmetrowego odcinka okazało się, że mamy dodatkowy bagaż w postaci … litra porannej rosy w każdym bucie.

Tak doszliśmy do pierwszej wsi, Dzierżysław. Wieś znana z dawnej kopalni gipsu, którego pierwsze wydobycie w trzech działających tam kopalniach, datuje się na rok 1812. Do kościoła św. Bartłomieja nie zaglądaliśmy, bo trwało tam nabożeństwo niedzielne. Kilka kilometrów dalej, kolejna wieś Lubotyń, gdzie tym razem dane nam było zajrzeć do kościoła pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, wybudowanego i erygowanego pod koniec XV wieku. Kilka minut i idziemy dalej, bo zdajemy sobie sprawę, że wskazówki zegarka pędzą niemiłosiernie a my jesteśmy być może w połowie drogi. Kilka zakrętów drogi za wsią na drodze było pełno piasku i zastanawialiśmy się, kto go tu wysypał, ale na na poboczu kierunkowskaz informujący, że byliśmy niedaleko kopalni piasku – więc zagadka się rozwiązała. Winny był z pewnością wiatr który go tutaj naniósł i pojazdy, które do drogi wywiozły go na kołach.

O godzinie 9:45, czyli kwadrans przed wyznaczonym czasem, przy tablicy oznaczającej miejscowość NASIEDLE, zameldowaliśmy organizatorowi „wykonanie zadania”. Na naszych telefonicznych licznikach, pękło 10 kilometrów, więc mogliśmy z czystym sumieniem iść dalej, dokładnie w kierunku kościoła, który nas witał już z oddali.

Kościół św. Jakuba w Nasiedlu [KOŚCIÓŁ NR 27] stoi na wzniesieniu, dlatego można go było dostrzec już parę chwil, po wyjściu z Lubotynia. Gdy do niego przyszliśmy, od razu spotkaliśmy księdza proboszcza, który chętnie z nami porozmawiał, opowiedział nam sporo o historii tegoż miejsca a jednocześnie pakował wszystkie, niezbędne instrumenty mszalne celem przewiezienia ich do pobliskiej wsi Chruścielów, gdzie miał zaplanowaną mszę świętą odpustową. Nie zasłonił się „brakiem czasu”, nie narzekał że mu przeszkadzamy, wręcz przeciwnie, mówił do nas a swoje przygotowania czynił mimochodem. W podziękowaniu za to, pomogliśmy wszystko zanieść do samochodu. Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu na to spotkanie – wydaje nam się, że było by co słuchać. Z ciekawostki, którą się z Wami podzielimy jest fakt, że na tym miejscu zbudowany kościół, jest siódmym w historii. Poprzednie uległy spaleniu lub zniszczeniu o wojennej dewastacji nie wspominając.

W tym miejscu musimy zdradzić, że: źle skalkulowaliśmy długość trasy, gdyż, zamiast 10 km wyszło nam, że przeszliśmy 12 km i dlatego doszliśmy do kościoła około pół godziny później niż zakładaliśmy a poza tym, oboje stwierdziliśmy, że po wędrówce w mokrych butach z piaskiem w środku, porobiły nam się bąble. Na taką sytuację byliśmy przygotowani tylko w postaci suchych, świeżych skarpet i plastrów. Dobre i to, ale przecież my nawet nie mamy połowy drogi za sobą. Ale z tyłu głowy mam powiedzenie naszego kolegi, wędrowca : „Pielgrzym nie ma mieć łatwo – kto chce chodzić drogami św. Jakuba musi się liczyć z różnymi utrudnieniami: błotem, deszczem, burzami itp. to są uroki pielgrzymowania”. Kolejna lekcja życiowa, na szlaku świętego Jakuba.

Dokładnie o godzinie 10:15, piątego dnia września, zakończyliśmy nasze wędrowanie Raciborską Drogą św. Jakuba. Nasz projekt LATO rozpoczęty w ostatnią, czerwcową niedzielę, właśnie dobiegł końca. Byliśmy dumni z siebie, że przeszliśmy kolejny, pełny szlak jakubowy. Potwierdzeniem tego Wydarzenia (bo dla nas zawsze to jest wydarzenie przez duże „W”) jest Certyfikat, który z dumą dołączymy do galerii tych, już posiadanych.

I tu kilka słów podziękowań i pochwał: Raciborską Drogą opiekują się dwie osoby – Joasia i Basia. Od pierwszego etapu były z nami myślami i sercami, odpisywały na każdego maila i przekazywały konkretne, potrzebne instrukcje i wskazówki. Były podporą na każdym kilometrze tej Drogi i mimo, że nie udało nam się przejść wspólnie żadnego odcinka, czuliśmy, że One idą z nami. WIELKIE DZIĘKI !
I życzeniowo: każdej Drodze w Polsce, krótszej czy dłuższej, życzymy aby miały takich opiekunów, którzy włożą w to swój czas, serce i siebie samego. Joasia i Basia mogą służyć za wzorzec opiekuna jakubowego, w paryskiej siedzibie Serves.

Kiedyś się spotkamy i osobiście Im podziękujemy…

No ale przed nami był dalszy ciąg niedzieli. Trzy dni przed naszym wyjściem na ten etap, dowiedzieliśmy się o braku mszy świętej od opiekunki Asi (od kogóż by innego), co – nie ukrywamy – trochę nas zaskoczyło, gdyż powinna – według wszelkich znalezionych informacji, być ona odprawiona o godzinie 10:30. Ale skoro zostaliśmy o tym uprzedzeni, to wzięliśmy tą poprawkę i wrzuciliśmy w nasz niedzielny plan.

Po krótkim posiłku powędrowaliśmy do sąsiedniej wsi aby uczestniczyć w odpustowej mszy świętej. Msza miała się rozpocząć o godzinie 11:00 a my mieliśmy się spóźnić i dojść na homilię. Okazało się, że gospodarze kapliczki Matki Bożej Bolesnej w Chróścielowie nie stanęli na wysokości zadania i mieli problem z nagłośnieniem. Dopiero przywiezienie zapasowego sprzętu pozwoliło księdzu z Nasiedla rozpocząć nabożeństwo. A zrobiła się godzina 11:22. Czyli zamiast przyjść na nabożeństwo na kazanie, po angielsku, opuściliśmy plac przed kapliczką – z początkiem homilii. Zaoszczędziliśmy w ten sposób, z pewnością jakąś godzinkę (nabożeństwo i poświęcenie ziarna, na mszy wiejskiej, odpustowej, na pewno trwa dłużej, niż standardowa msza święta).

W drodze powrotnej – analogicznie – przeszliśmy w pobliżu kopalni piasku, kolejny posiłek zjedliśmy nieopodal kościoła w Lubotyniu a później przeszliśmy koło – ponownie rozśpiewanego – kościoła w Dzierżysławiu. Droga polna do Kietrza była już nasłoneczniona i suchutka, ale to akurat nie było dla nas zaskoczeniem o tej porze dnia. Gdy dostrzegliśmy zieloną tablicę z napisem KIETRZ, dotarło do nas, że musimy jeszcze wykrzesać ze swoich nóg trochę sił i pokonać ostatnie, asfaltowe wzniesienie. Psychicznie byliśmy na to przygotowani i na swoje potrzeby motywujące nazwaliśmy je „naszym Mont Everestem”. Po przejściu 25 kilometrów w słoneczną, piękną niedzielę, każde, nawet najmniejsze wzniesienie może dostarczyć walorów wspinaczkowych.

Zanim doszliśmy do centrum Kietrza, zatrzymaliśmy się jeszcze przy szkole o której opowiadaliśmy w poprzednim, kietrzańskim wpisie. Wychodząc rano i wracając mijaliśmy Liceum im. C.K.Norwida, które musi być bardzo dumne, że absolwentką tegoż jest noblistka, Olga Tokarczuk.

Z Kietrza, dzięki Andrzejowi, na którego pomoc znowu liczyliśmy (mimo, jego nocnej zmiany sztafetowej – biegł 2x5km o godzinie 1:00 i jeszcze nas pożegnał rano na Rynku) dotarliśmy z 20-minutowym zapasem na raciborski dworzec. Tam czekała na nas jeszcze jedna niespodzianka – otrzymaliśmy na pamiątkę statuetkę biegacza z VI Biegu Charytatywnego. Jeszcze większa duma i radość w nas była, bo – mimo, że niczego nie oczekiwaliśmy – dostaliśmy piękny prezent.

A dlaczego pojawiła się na początku „indywidualna jazda na czas”? Już wyjaśniamy. W czasie gdy my wracaliśmy pociągiem Kolei Śląskich na trasie Racibórz – Katowice, w oddalonej o tysiące kilometrów Hiszpanii a dokładniej w miejscowości Padrón  rozpoczynał się XXIII etap wyścigu kolarskiego La Vuelta. O godzinie 17:02 – pewnie byliśmy w okolicach Mikołowa – wyruszył na trasę pierwszy kolarz (Czech, Josef Cerny), który miał do pokonania 34 kilometry, walcząc samotnie, ze sobą i z czasem na trasie, której meta ustawiona była przy samej katedrze w … Santiago de Compostela.

Zapraszamy Was do zapoznania się z tą piękną budowlą z wielu stron internetowych np. TUTAJ.

Hiszpański wyścig był zdecydowanie uhonorowaniem Roku Świętego przypadającego obecnie. Na trasach i w każdym miasteczku etapowym można było zobaczyć wielkie banery z napisem „XACOBEO 2021”. Święty Jakub jest patronem Hiszpanii (i Portugalii) i nic dziwnego, że organizatorzy Vuelty, postanowili wkomponować to ważne wydarzenie w oglądane na całym świecie zawody kolarskie. Gwoli jeszcze jednej ciekawostki, gdy rozpoczynał się wyścig kolarski (14 sierpnia – również jazdą indywidualną na czas), kolarze startowali w miejscowości Burgos, spod samych drzwi katedry Świętej Marii. To jest po prostu piękne i warto te fakty uwiecznić, chociażby w małym, skromnym, muszelkowym blogu.

1 ETAP (zdjęcie RTVE.ES)
23 ETAP (zdjęcie naszosie.pl)

Kilka dni regeneracji dla stóp, odpoczynku dla ciała i wkrótce przeniesiemy się do Małopolski. Jeśli zostaniecie z nami, na pewno będziecie mogli się dowiedzieć, po co się tam wybieramy.

BUEN CAMINO !

Dodaj komentarz