Wrześniowo-październikowe pielgrzymowanie rozpędza się i kolejny weekend jesteśmy na Drodze, z muszelkami – na szyi i na plecakach. Wędrujemy Częstochowską Drogą św. Jakuba po raz drugi jesienią, ale jesteśmy na jego trzecim etapie. Żeby projekt, który założyliśmy miał sens i żeby więcej osób chciało nam towarzyszyć, zmontowaliśmy dwudniowe wyjście – już w tym miejscu wielkie podziękowania dla pielgrzymów z Lublińca – Danusi i Andrzeja, którzy postanowili przygarnąć całą, dziesięcioosobową, pielgrzymkową „armię” pod swój dach.
I właśnie dlatego, drugi etap Drogi Częstochowskiej, został – można tak powiedzieć – przesunięty i zostanie zrealizowany jako czwarty w kolejności. Przecież nikt nie powiedział, że trzeba iść wszystkimi etapami w kolejności. Najważniejsze jest miejsce wyjścia i miejscowość docelowa. Kilka razy słyszeliśmy już pytania, typu : Idziecie do Santiago? Za każdym razem odpowiadamy zgodnie z prawdą : TAK, oczywiście, cały czas tam idziemy. Ten cel chcemy mieć – póki co – jeszcze przed sobą.
A że chodzimy różnymi ścieżkami?
Jak się chodzi dużymi grupami i jak jest ciężko skupić się na nieoznakowanych lub mało oznakowanych szlakach, dowiedzieliśmy się zaraz po wyruszeniu z parkingu przy Schronisku Młodzieżowym i drewnianym kościele Matki Bożej Fatimskiej w Pawełkach. Kościół ten został wybudowany jako kaplica św. Huberta i znajdował się przy rezydencji hrabiego Ballestrema w pobliskiej miejscowości Brzoza, skąd w 1956 roku miejscowa ludność ją wykupiła (jako drewno na opał) i przewiozła do Pawełek, gdzie została ponownie złożona na prywatnej posesji i do dziś dnia pełni rolę kościoła filialnego parafii w Kochcicach.
Nie minęło może dwieście metrów, gdy doszliśmy do skrzyżowania z figurką Matki Boskiej, tablicami z nazwami ulic. Spojrzeliśmy, porobiliśmy kilka fotek i poszliśmy dalej. Dopiero po przejściu około 1 kilometra zorientowaliśmy się, że kilka lat temu nie szliśmy koło stawów, które przyszło nam dzisiaj podziwiać i … zerknęliśmy w telefon na ślad gps. Kapliczka na skrzyżowaniu ulic była tak piękna, że „zapomnieliśmy” skręcić. Wzięliśmy to na karb początku drogi, rozluźnienia i wspólnych rozmów.
Zanim doszliśmy do miejscowości Glinica, będąc w lesie znowu okazało się, że poszliśmy nie tam gdzie trzeba – jednak tym razem ewidentnie zabrakło w lesie oznakowania a ścieżka w lesie była tak szeroka i las piękny dookoła, że sam nas zapraszał abyśmy szli przed siebie. Po nadłożeniu kolejnych kilkuset metrów wróciliśmy na szlak i do końca wędrówki już się nie zgubiliśmy.
W samej Glinicy mijaliśmy tereny kopalni żwiru, po obu stronach mijając zbiorniki wodne i minęliśmy zamknięty kościółek św. Józefa. Tak dotarliśmy do najważniejszego miejsca w dzisiejszym pielgrzymowaniu, czyli do Sanktuarium Matki Boskiej Lubeckiej. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny od 1994 roku jest Sanktuarium Maryjnym, z niewielkim obrazem Matki Boskiej o charakterze medalionu. Dodać w tym miejscu należy, że sam kościół wzmiankowany jest już w roku 1342 i że w latach 2009-2010 w tym kościele odkryto freski gotyckiej z początków XV wieku, obejmujące wszystkie ściany, sklepienie i prezbiterium oraz wewnętrzną część łuku tęczowego. Sanktuarium św. Jakuba w Małujowicach i lubeckie Sanktuarium, są przepiękne właśnie ze względu na odkryte w ostatnim dwudziestoleciu, gotyckie freski.
Z Lubecka przeszliśmy przez Kanus, gdzie znajduje się dom mieszkalny Franciszki Ciemiengi („Francka z Kanusa”) która zmarła w 1935 roku a opinia jej świętości krąży w tym przysiółku i w okolicach, do dzisiaj. Obok Sanktuarium możemy stanąć przy Jej grobie wykonanym z czarnego kamienia. Następna miejscowość Lisowice i Muzeum Paleontologiczne oraz kapliczka, ze skwerem św. Jana Pawła II na jej tyłach, z dziełem malarskim, odkrytym przez nas w 2018 roku zupełnie przypadkowo. Oczywiście, zaprosiliśmy Wszystkich wędrowców do obejrzenia tego pięknego graffiti i przez szybę, wnętrza kapliczki.
Doszliśmy do miejscowości Kośmidry, gdzie zaplanowaliśmy zakończenie sobotniego wędrowania. Miejsce w którym skończyliśmy wędrówki jest bardzo ciekawe i oryginalne, mianowicie stoi budynek z otwartym frontem, z wyposażoną kuchnią, stołem, ławkami i wygodnymi kanapami a przed nim miejsce na grilla, ognisko i inne formy relaksu. Nam do gustu przypadła zjeżdżalnia linowa na oponie, zwana „tyrolką”. Kto chciał mógł się przez chwilę poczuć jak dziecko.
Powrót do miejsca noclegowego i gorąca, pyszna grochówka – to nie był wcale plan na zakończenie tego dnia. Żeby móc spokojnie zaplanować i przejść niedzielny etap, udaliśmy się na mszę świętą (niedzielną) do parafialnej kaplicy na terenie Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu. Msza w kaplicy, w Parafii Wojskowej bł. Piotra Jerzego Frassati, była dla nas bardzo dużym zaskoczeniem. Pierwsze zaskoczenie, to fakt, że weszliśmy na teren Jednostki Wojskowej a drugi, że odprawiał nabożeństwo „kapłan-komandos”.
Tak uduchowieni wróciliśmy ponownie na miejsce noclegowe, ale nocleg, to była kwintesencja całego, przepięknego, przemiłego i …
No właśnie. Mimo, że to jest blog, że opisujemy co dla nas jest ważne i ciekawe, to tym razem niech ten sobotni wieczór będzie naszą (wspólną – pielgrzymkową) tajemnicą, a ballada wieszcza Adama nasunęła się jakby przy tej okazji sama, oczywiście z dużym „przymrużeniem oka”.
DOBRANOC …
Dziękujemy, zapraszamy do wędrowania i dalszego czytania bloga. Pozdrawiamy.
Ciekawa trasa i fajnie to opisujecie. Pozdrawiam