W listopadzie 2021 roku postawiliśmy swoje pierwsze, pielgrzymie kroki w Bielsku-Białej. Wtedy z naszą grupą wędrowników jakubowych umówieni byliśmy w Szczyrku – oni tam zdobywali szczyt górski (jeśli nas pamięć nie myli – Skrzyczne) a my dotarliśmy tam po płaskim terenie, piechotą.
Czyli wtedy, półtora roku temu, doszliśmy do „stacji końcowej” Małopolskiej Drogi św. Jakuba. Nazwa tej stacji to SZCZYRK. A skoro dotarło się do końca to warto pomarzyć o początku, czyli o „stacji” SANDOMIERZ. Takie właśnie marzenie nam przyświeca ale, że na razie nie jesteśmy w stanie dokonać tej realizacji, to zamierzamy przejść pośrednimi odcinkami, równie trudnymi do wykonania, ale jak w życiu, często jest pod górkę, pod prąd… a my staramy się z tym zmierzyć.
BRAK MIEJSC NOCLEGOWYCH = BRAK PIELGRZYMÓW NA CAMINO
To powyższe równanie wypowiadamy od lat i powtarzać będziemy jak mantrę przez pewnie kilka następnych. I stąd nasz dzisiejszy etap, nieplanowany, acz zanotowany w kalendarzu „na kiedyś”. Zanim napiszemy jak minął nam ten pielgrzymkowy dzień, to wybiegniemy jednym zdaniem przed siebie i powiemy, jaki mieliśmy pierwotny plan.
W 2021 roku dokładnie dziewiątego września, nasze sześć śladów odcisnęliśmy na stacji kolejowej o pięknej nazwie NIEDŹWIEDŹ a muszle jakubowe zawiesiliśmy na szyję w miejscowości POLANOWICE. I wtedy doszliśmy do podkrakowskiego Tyńca a potem dołożyliśmy etap z klubem GKPC do Sanktuarium w małopolskiej Sance. Tak więc, w pamięci zawiesiliśmy przejście odcinka Sanka – Bielsko-Biała, który według wszelkich informacji jest długości około 63 kilometrów. Chciałoby się powiedzieć, że to dwa długie etapy lub trzy krótsze. Wzięliśmy pod lupę opcję trzydniową co oznaczało, że potrzebowaliśmy dwóch noclegów.
Jak pamiętacie, w roku 2021 byliśmy w czasie koronawirusa i o noclegach można było pomarzyć. Rok później, wybuchła wojna na Ukrainie i miejsca noclegowe Polacy „oddali” ukraińskim gościom, wypędzonych z ogarniętej wojennymi działaniami, Ich ojczyzny. Uczciwie przyznajemy, że rozumieliśmy każdy z powyższych powodów. I dlatego staraliśmy się rok 2022 przemierzyć bez noclegów. Można powiedzieć, że prawie nam się udało – w ciągu roku skorzystaliśmy z niewielu miejsc noclegowych. Po prostu ich nie było.
Tegoroczna – dla nas, dziewięciodniowa – MAJÓWKA, sprawiła, że myśl o tym małopolskim odcinku odżyła na nowo. W ruch ponownie poszedł komputer i telefony komórkowe.
I udało się to, co rozpoczynamy dzisiaj a zakończymy … za kilka dni.
Resztę dopowiemy przy okazji ponownych odwiedzin przepięknego Sanktuarium Matki Boskiej Pani Saneckiej, czyli kościoła św. Jakuba w Sance.
Wkrótce.
Różne opcje braliśmy pod uwagę by spiąć te małopolskie etapy caminowe i jedną z nich był nasz poranny zróżnicowany transport komunikacyjny, który pozwolił po godzinie ósmej rano dotrzeć do OŚWIĘCIMIA. Słysząc Oświęcim, każdy człowiek od razu „usłyszy” Auschwitz.
„We wrześniu 1939 r. miasto zostało zajęte przez Wehrmacht. Wycofujące się z Oświęcimia i okolic Wojsko Polskie wysadziło w powietrze most na rzece Sole, łączący lewo- i prawobrzeżną część miasta. Oświęcim został wcielony do III Rzeszy dekretem Hitlera z 8 października 1939 r. a jego nazwa zmieniona na Auschwitz. W czasie II wojny światowej znajdował się tutaj największy niemiecki obóz koncentracyjny i ośrodek zagłady Auschwitz-Birkenau. W skład kompleksu wchodził obóz macierzysty KL Auschwitz I w Oświęcimiu, KL Auschwitz II – Birkenau w Brzezince, KL Auschwitz III – Monowitz w Monowicach, z systemem wielu podobozów. W 1941 r., biorąc pod uwagę dogodne położenie miasta i możliwości techniczno-surowcowe terenu, koncern IG Farben przyjął od rządu niemieckiego zlecenie zbudowania i uruchomienia na jego wschodnich obrzeżach fabryki chemicznej, która miała wytwarzać produkty niezbędne w czasie wojny dla potrzeb militarnych.” [pl.wikipedia.org]
Na opisanie tego miejsca i odczuć związanych z odwiedzeniem tego miejsca, nawet ten blog ma zbyt małą pojemność. W obecnych czasach, powiedzenie „NIGDY WIĘCEJ WOJNY” jest tak nieaktualne, że to wzmaga dodatkowe emocje związane z tym miejscem. Na wizytę w tym miejscu należy się przygotować – my to odkładaliśmy kilka lat. W 2011 roku tam byliśmy…
Może po przeczytaniu powyższego wpisu również i Wy zaczniecie myśleć o przybyciu do Auschwitz-Birkenau. Wirtualnie można zacząć „zwiedzanie” na stronie : https://www.auschwitz.org/
A sam Oświęcim?
„Najstarsze ślady istnienia grodu sięgają czasów Bolesława Chrobrego, ale odkryto ślady osadnictwa z czasów epoki brązu i późniejszych, jak plemienia Wiślan. Sama miejscowość ma udokumentowaną ponad ośmiuset letnią historię i należy do najstarszych piastowskich grodów kasztelańskich w Polsce. Pierwsze wydarzenie historyczne dotyczące Oświęcimia, jednak bez wymienionej nazwy grodu (co zostało uzupełnione później w kronice wielkopolskiej) zostało opisane przez Wincentego Kadłubka pod rokiem 1177, kiedy to gród oświęcimski został przekazany przez Kazimierza Sprawiedliwego na rzecz swojego bratanka Mieszka Plątonogiego, księcia opolskiego i raciborskiego (według Jana Długosza miało to jednak miejsce w 1179) (…) Za rządów księcia opolskiego Władysława I (około 1272 r.) Oświęcim otrzymał lwóweckie prawa miejskie. Potwierdzono je 3 września 1291 r. rozszerzając dodatkowo o nowy przywilej składu soli i ołowiu oraz sądowniczy” [pl.wikipedia.org]
Komunikacją MZT w trzydzieści kilka minut, dojechaliśmy do wsi Zasole, przystanek BAR, bo dalej komunikacja z Oświęcimia nie dojeżdża. Ta wieś oznaczająca „miejsce leżące za Sołą” była jeszcze przygrywką, przed naszym sobotnim caminowaniem. Kilka kolejnych, wydeptanych pieszo kilometrów po granicy województw małopolskiego i śląskiego, sprawiły, że dotarliśmy do miejscowości BIELANY. To między innymi w tej wsi szukaliśmy niezbędnego do trzydniowego wędrowania, drugiego noclegu.
Jak widać – bez pozytywnego końcowego efektu.
Na często przez nas wspominanej i polecanej stronie www.camino.net.pl znaleźliśmy co prawda informację, że przy bielańskim kościele funkcjonuje alberga, ale po wielu mailach i telefonach do parafii św. Macieja Apostoła, dowiedzieliśmy się, że takiego miejsca dla pielgrzymów w ogóle w tym miejscu nie ma.
Szkoda.
Wielka szkoda.
Na pewno wyślemy odpowiednie informacje aby na powyższej stronie internetowej dokonano niezbędnych wykreśleń.
Jak widzicie i czytacie, nie zraziło i nie zniechęciło nas to do wędrowania tą jakubową Drogą. Drogą, którą przemierzamy niezmiennie z radością i uśmiechem. Drogą która się nie nudzi. Drogą, która nas po prostu woła.
I przywołała.
Parafia św. Macieja Apostoła [Sanktuarium Chrystusa Cierpiącego] w Bielanach datowana jest na rok 1493 a istnienie kościoła (drewnianego) zanotowano w aktach powizytacyjnych diecezji krakowskiej w roku 1598.
Z bliższej nam historii, możemy przeczytać, że : „W roku 1973 ks. kardynał Karol Wojtyła dokonuje wizytacji duszpasterskiej parafii w asyście ks. bpa Jana Pietraszko, a w Roku Świętym 1974 nadaje Bielańskiemu Sanktuarium przywilej uzyskiwania Odpustu Jubileuszowego.” [https://www.bielany.katolik.bielsko.pl/parafia/historia-parafii].
O cudownym obrazie też można przeczytać na parafialnej stronie :
„Pochodzenie obrazu owiane jest tajemnicą. Tradycja ustna głosi, że został wyłowiony z rzeki Soły i umieszczony w drewnianym kościółku zaczął dawać „znaki Męki Pańskiej”. Jest to prawdopodobne, gdyż do połowy XIX wieku rozwinięte było flisactwo na Sole. Rzeką spławiano z gór drewno, transportowano tratwami sukno z Węgierskiej Górki. Kroniki parafialne nie podają jednak daty i okoliczności pojawienia się obrazu, który niemal od początku otaczany jest wielką czcią. Dowodem tego wyjątkowego nabożeństwa parafian do „Umęczonego Chrystusa” były wota i drogocenne kruszce. Umieszczony początkowo w kościele przeniesiony został do nowej kaplicy wybudowanej w 1752 r. Odtąd wizerunek Chrystusa Cierpiącego w Bielanach stał się celem coraz liczniejszych pielgrzymek, Które przybyły tu z bliskich i dalekich stron – z gór i ze Śląska.”
To miejsce, jeszcze pojawi się w czasie trwania tegorocznej majówki.
A dzisiaj idziemy dalej.
Po godzinie słonecznej wędrówki znaleźliśmy się przy kościele pw. Przenajświętszej Trójcy w WILAMOWICACH. Znajduje się tu również Sanktuarium – świętego arcybiskupa Józefa Bilczewskiego. Sam fakt, że stanęliśmy przy świątyni w samo południe w trakcie bicia dzwonów sprawił, że po naszych ciałach przeszły przyjemne ciarki. Wiedzieliśmy, że św. Jakub nad nami czuwa i jest razem z nami w tak pięknym miejscu.
Możemy napisać śmiało, że spóźniliśmy się o trzy dni na urodziny świętego, urodzonego w tej miejscowości.
Józef Bilczewski (Józef Biba) urodził się 26 kwietnia 1860 roku [zmarł w 1923 roku we Lwowie]. Urodził się w rodzinie stolarza-cieśli a zarazem rolnika i w Wilamowicach uczęszczał do szkoły ludowej. Miał dziewięcioro rodzeństwa i był najstarszym dzieckiem Franciszka i Anny.
„Największym wydarzeniem w dziejach parafii niewątpliwie jest kanonizacja św. Józefa Bilczewskiego. W 2005 r. Jan Paweł II podpisał dekret, jak się okazało była to ostatnia taka decyzja Sługi Bożego, ustalając termin kanonizacji. Ta odbyła się podczas Synodu Biskupów w Rzymie na zakończenie roku Eucharystycznego. 23 X 2005 r. w obecności wielu hierarchów kościoła abp. Bilczewski został kanonizowany przez Papieża Benedykta XVI.” [http://parafia.wilamowice.pl/historia-parafii/]
Wchodząc i wychodząc z miasta Wilamowice, zobaczycie tzw. witacze, z których od razu można się dowiedzieć, kto jest patronem tego miasta.
Więcej o tej miejscowości, świątyni i o świętym opowiemy Wam następnym razem, gdy nasze stopy – jeśli św. Jakub pozwoli – staną nie przy świątyni a w jej wnętrzu. Zapisujemy Wilamowice do „ważnych” miejsc, które zdecydowanie będziemy chcieli odwiedzić ponownie. I dziękujemy kapłanom, proboszczowi i wikaremu, za rozmowę, dobre słowo na drogę, pieczątki do paszportów pielgrzymich i …za propozycję napicia się herbaty, z której dzisiaj nie skorzystaliśmy. Jeśli propozycja będzie aktualna przy następnej wizycie, chętnie z niej skorzystamy i znajdziemy czas na dłuższą rozmowę. Obiecujemy.
Kolejna godzina pielgrzymowania i przerwa, tym razem przy kościele w Pisarzowicach. Dopiero co zakończyły się uroczystości pogrzebowe, więc kościół stał szeroko przed nami otwarty i mogliśmy go obejrzeć jak długo mieliśmy ochotę i potrzebę.
Tu jednak inna kwestia wymaga wyjaśnienia.
Do dzisiaj wieś PISARZOWICE kojarzyła się nam z bliskim sąsiedztwem znanego i lubianego przez nas Toszka. Od dzisiaj już te skojarzenia się rozszerzyły, aczkolwiek dodać trzeba, że obie wsie leżą w województwie śląskim (!). Pierwsza wspomniana wieś należy do powiatu gliwickiego, natomiast druga do powiatu bielskiego.
„Nazwa pochodzi od pisarzy ziemskich oświęcimskich, których wieś była uposażeniem. Zastosowanie łacińskiej a nie polskiej formy zapisu otwiera możliwość niemieckiego lub mieszanego osadnictwa, jako że wcześniej w Bielsku i okolicy powstała niemiecka wyspa językowa. Za przynależnością do tej wyspy przemawia też imię pierwszego proboszcza parafii w Pisarzowicach — Willielmus”[pl.wikipedia.org]
Kolejny, nieco dłuższy odpoczynek zrobiliśmy, jak się okazało, w trzecim już dzisiaj, odwiedzonym Sanktuarium [Matki Bożej Bolesnej]. W dzielnicy Bielsko-Białej o nazwie HAŁCNÓW znajduje się kościół pw. Nawiedzenia NMP i jest pod opieką Sióstr Serafitek.
„Pierwsza, historycznie udokumentowana wzmianka, o cudownej figurze Matki Bożej Bolesnej w Hałcnowie, pochodzi z 1764 roku, a została odnotowana przez Jana Grzybkowskiego, miejscowego pisarza na dworze dziedzica: „Na dębie – nieopodal dworu – znajduje się czczona przez lud rzeźba Matki Bożej Bolesnej, trzymającej na kolanach ciało umęczonego swego Syna”
Pełniejsza i dłuższa wersja o historii parafii i o historii figury Matki Bożej Bolesnej do przeczytania na stronie : [http://www.parafiahalcnow.pl/a/parafia/historia-kosciola/69/]. Zachęcamy do tej przeciekawej lektury.
Pewnie jeszcze wiele wątków moglibyśmy opisać z dzisiejszej wędrówki ale zostawimy Was w tej niepełnej wiedzy z tego rejonu śląsko-małopolskiego regionu, licząc, że kiedyś Wy napiszecie nam w komentarzach i tym co widzieliście chociażby we wspomnianych przez nas Sanktuariach.
Nie napisaliśmy nic o pogodzie a warto.
Przygotowując się do tej sobotniej wyprawy, zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas częściowo mokre wędrowanie. Niewiadomą było tylko o której godzinie i w jakim miejscu naszego pielgrzymowania spadnie deszcz. I to właśnie jest ciekawe – wychodząc z Pisarzowic w naszych rękach pojawiły się parasole a chwilę później na naszych troszkę już mokrych ubraniach – peleryny przeciwdeszczowe. Gdy wchodziliśmy do hałcnowskiej świątyni, parasole już były złożone a peleryny kończyły się suszyć na naszych postaciach. Czyżby nasz Patron zadbał o to, abyśmy zmokli tylko taki kawałek drogi?
Wierzymy, że tak dokładnie było.
Zmęczenie po ponad trzynastogodzinnej wyprawy sprawiło, że szybko spotkaliśmy się z poduszkami i zasnęliśmy, śniąc jeszcze o miejscach i widokach, których na dzisiejszym szlaku nie brakowało.
Za dwa dni, czyli już w maju, znowu Was porwiemy na długą wyprawę – tym razem na znaną Wam Drogę, do znanego Wam lasu, do znanej Kaplicy ale z nieznanym jeszcze – także dla nas – miejscem zakończenia.
Bądźcie z nami.
BUEN CAMINO !
💙💛
BUEN CAMINO!
❤️❤️
BUENO CAMINO 🍀🌻🙂