W miejscowości STRAHOVICE byliśmy już kilkukrotnie a we wnętrzu kościoła św. Augustyna byliśmy po raz drugi w ciągu ośmiu miesięcy (w październiku 2022 roku, razem z Górnośląskim Klubem Przyjaciół Camino, przeszliśmy ostatni, polski odcinek śląsko-morawskiej Drogi św. Jakuba i postawiliśmy pierwsze klubowe, pielgrzymie kroki w czeskiej miejscowości Strahovice).
„24 października 1924 arcybiskup ołomuniecki dr. Leopold Prečan uroczyście poświęcił nowy kościół. Jest zbudowany w stylu neobarokowym. Jego długość wynosi 30 m, szerokość 12-14 m, wysokość stropu 11 m, a wysokość wieży 33 m. Posiada dwa dzwony – Marii Panny i św. Wacława. Ołtarz główny, wykonany ze śląskiego marmuru, zdobi figura Boskiego Serca Pańskiego, a po bokach dwie figury radujących się aniołów z piaskowca.
Ołtarze Matki Bożej z Lourdes, św. Józefa oraz pomnik poległych żołnierzy ku czci Matki Bożej Siedmiu Bolesnej. Podobnie jak ołtarze, chrzcielnica, ambona i krata oddzielająca prezbiterium od nawy głównej kościoła wykonane są ze śląskiego marmuru.” [https://fsch.cz/kostel-strahovice/]
Tak rozpoczyna się kalendarium świątyni której patronem jest wspomniany święty Augustyn, choć sama parafia datowana jest na rok 1921. A święty, to dokładnie Augustyn z Hippony [https://pl.wikipedia.org/wiki/Augustyn_z_Hippony], który jest czczony zarówno w kościele katolickim, cerkwi prawosławnej jak i w kościele luterańskim.
„28 sierpnia Augustyn umarł po długotrwałej chorobie z objawami silnej gorączki.W 431 roku miasto zostało spalone, ale biblioteka Augustyna ocalała. Ocalało także jego ciało. Relikwie zostały zabrane przez uciekających biskupów z Afryki do Sardynii. Tam wpadły w ręce muzułmanów, od których za dużą sumę wykupił je król Longobardów Flawiusz Liutprand. W 724 r. sprowadził je do Pawii, stolicy swego królestwa.”
Właśnie w tym lombardzkim mieście – Pawia, mieści się grób św.Augustyna i kopuła „Ciel d`Oro” – „Złote Niebo”, w bazylice San Pietro In Ciel d`Oro.
A skoro jesteśmy w Strahovicach, to po raz kolejny przyda się użycie powiedzenia : „DO TRZECH RAZY (sobót) … SZTUKA” i jego wyjaśnienie, tym razem jednak nie związane z tą miejscowością.
Kwietniowo-majowa, tegoroczna przedłużona MAJÓWKA, przyniosła nam sporo wędrowania i emocji. Nikt by nie przewidział, że kolejne zapisane wydarzenia na naszym, pulpitowym kalendarzu wypełnią się bez naszego udziału.
Nasze królestwo, czyli „muszelkowo” nieoczekiwanie zamieniło się w „łóżkowo” i to wcale nie w tym kontekście, o którym mogliby sobie pomyśleć dorośli czytelnicy.
Gdy zbliżał się pierwszy, po-majówkowy weekend, do łóżka (w „doborowym” towarzystwie kaszlu, kataru i gorączki) zabukowała się Grażynka.
No cóż, poprosiliśmy naszych przyjaciół jakubowych, aby na nasz projektowy odcinek śląsko-morawskiej Drogi, poszli bez nas. Byliśmy z nimi myślami i sercami przez cały dzień i co oczywiste, zobowiązaliśmy się do „odrobienia” tej zaległości.
Od poniedziałku do czwartku nie działo się zupełnie nic niepokojącego, więc na kolejny, majowy weekend, wysłaliśmy swój akces udziału i byliśmy poumawiani na przewóz, gdy… nadszedł piątek i w godzinach popołudniowych, do łóżka, w tym samym składzie – żeby nie było, że inaczej – wylądował Tomasz.
Cóż było robić – znowu korespondencja z przyjaciółmi, skreślenie wydarzenia z kalendarza i weekend jednoosobowy w łóżku.
Nie musimy chyba dodawać, że kolejne dni, to były ponownie zwykłe, cztery dni szarej codzienności. Nadszedł piątek.
Wczorajszy piątek.
Od pierwszego otwarcia oczu sprawdzaliśmy : „czy oboje żyjemy?”, „czy wyglądamy jakoś niewyraźnie”?, „czy wszystko jest z nami w porządku?”. Pomyślicie, że zwariowaliśmy ale próbowaliśmy wyrzucić z pamięci poprzednie dwa piątki i robiliśmy wszystko co było możliwe, by nie pozwolić na powtórkę z dwóch poprzednich weekendów. Im bliżej kolacji, tym większa euforia w nas wzbierała, bo już wiedzieliśmy, że nie będzie trzeciej soboty „z rzędu” w bytomskim łóżku. Można było więc przygotować nasze dwa plecaki (oraz jedną, małą, niebieską torbę pielgrzyma) i odpowiednio je wyposażyć.
Przespaliśmy noc bardzo dobrze – jak zawsze, a podekscytowani – chyba, jak nigdy :
Będzie CZESKIE pielgrzymowanie !
Po raz pierwszy, nie licząc naszej wędrówki Zgorzelec – Görlitz [9 maja 2019 roku] pielgrzymujemy w całości po obcej, tym razem czeskiej ziemi, a dokładniej po ziemi śląsko-morawskiej. Bardzo czekaliśmy na tę wyprawę, dlatego też z jeszcze większą radością i bardziej niż zwykle otwartymi oczami, udaliśmy się w kierunku czeskiej Opawy, gdzie dzisiaj zaplanowano koniec etapu ale – jak później opowiemy – wcale nie będzie to zakończenie naszej sobotniej wyprawy u południowych sąsiadów.
Pierwsze kilometry naszej Drogi pokazały, że pięknych widoków nam nie zabraknie. Nie dość, że na horyzoncie przewijały się pasma Sudetów Wschodnich (Nisky Jesenik), to na przydrożnych polach, dumnie rósł żółty rzepak z którego od czasu do czasu uśmiechały się polne maki. Przeszliśmy przez kilka czeskich wsi, miast lub miasteczek.
W Kobierzycach (Kobeřice) po nawiedzeniu kościoła Maryi Panny Wniebowziętej, czeski pielgrzym Ivosz, który nam towarzyszył w tej wyjątkowej wędrówce, zaprosił wszystkich do Centralnego Parku, byśmy mogli spokojnie i w zielonym otoczeniu przyrody odpocząć i spożyć posiłek.
Z przyjemnością z tej propozycji skorzystaliśmy a dodatkowo, ekscytowaliśmy się maleńkimi kaczuszkami pływającymi po parkowym stawiku i buszującymi w zielonych szuwarach, żabami, wydającymi z siebie głośny rechot i puszczającymi bańki, by każdy mógł je dokładnie znaleźć wśród tej zieleni…
Kolejne miejsce na mapie szlakowej to czeska miejscowość Štěpánkovice (Bílá Bříza), której pierwsze wzmianki sięgają już dokumentów króla czeskiego Przemysława Ottokara II w roku 1265. Miejscowość ta, przygotowywała się najpewniej do świętowania Dnia Dziecka, bo miejsce przy gospodzie było kolorowe i zapraszało każdego. Tu, przy okazji przygotowań do tego wydarzenia, mogliśmy się napić gorącej kawy lub skosztować – a jakże – czeskiego piwa.
Kolejny fragment wędrowania i kolejne mniejsze lub większe wzniesienia, otoczone domostwami, przy których krzątano się sobotnio, sprzątając lub pielęgnując rosnącą wzdłuż ulicy zieleń. Ten detal zauważyliśmy prawie w każdej, mijanej miejscowości i nie jest żadną tajemnicą, że wszyscy byliśmy pod wrażeniem czystości mijanych wsi i miast.
Przez taką właśnie ukwieconą i posprzątaną wieś Chlebičov, dotarliśmy do OPAWY a dokładniej, pod konkatedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
„Największa budowla kościelna wznosząca się nad Górnym Rynkiem (Horní náměstí), pierwotnie kościół farny Wniebowzięcia Marii Panny, jest jednym z najważniejszych zabytków dokumentujących typowe cechy śląskiego gotyku ceglanego. Powstanie świątyni jest ściśle związane z Zakonem Rycerzy Niemieckich (krzyżackim), który rozpoczął działalność w Opawie w 1204 roku. Z aktu króla Wacława I, datowanego na 1237 rok, wiemy, że „rycerze z czarnym krzyżem” mieli w Opawie w posiadaniu parafię. Na podstawie tej informacji można domniemywać, że już wcześniej istniał pewien romański obiekt kościelny w miejscu dzisiejszej konkatedry.” [www.opava-city.cz]
Budynek świątyni robi wrażenie zarówno z zewnątrz jak i w środku.
„Wewnątrz kościoła zbudowano lektorium – przegrodę, która oddzielała w kościele zakonne prezbiterium z ołtarzem głównym Marii Panny od nawy głównej, gdzie na nabożeństwach zbierała się ludność świecka. Po pożarze w 1461 roku zostało jednak zburzone i już go nie odbudowano. Po ukończeniu trójnawowej budowli wnętrze zaczęły wypełniać ołtarze, finansowane często w znacznym stopniu także przez miejscowych bogatych mieszczan. Do kościoła dobudowano również zakrystię na północnej stronie prezbiterium, a z kolei do południowej nawy kaplicę rady miejskiej. Na południowej ścianie prezbiterium przybyła kaplica dotowana przez bogatego patrycjusza Rejnčka. Później została przebudowana i umieszczono w niej wykonany na desce obraz Trójcy Przenajświętszej z 1452 roku, ufundowany przez mieszczanina Mikołaja Dreymandla. Obraz ten zachował się do dzisiaj…” [www.opava-city.cz]
W Opawie zaproponowana została półtorej-godzinna przerwa, którą każdy mógł wykorzystać na indywidualny sposób. Bytomska czwórka – bo nasi przyjaciele Basia i Jarek, również byli na pielgrzymowaniu – postanowiliśmy obejść rynki w Opawie i zobaczyć jeszcze kilka innych, okolicznych świątyń.
Tu tylko wspomnieć należy, że zanim doszliśmy do konkatedry, na Dolnym Rynku zajrzeliśmy do kościoła św. Wojciecha, zbudowanego w latach 1675-1678 przez zakon Jezuitów. Więc ten rejon centrum Opawy mogliśmy już pominąć.
Po kolei nawiedziliśmy : kościół św. Ducha (datowany od roku ok. 1250 wraz z przybyciem Zakonu Braci Mniejszych, czyli Franciszkanów); zobaczyliśmy ciekawą bryłę dawnego kościoła, zwanego Czerwonym Kościołem (dawna świątynia ewangelicka z końca XIX wieku) oraz podeszliśmy na ulicę Rybi Trh, przy której stoi piękny, niewielki budynek, będący kiedyś prawosławną cerkwią św. Elżbiety, wybudowany prawdopodobnie przez niemieckich Krzyżaków a XIII wieku).
Czas, który został wyznaczony na indywidualne zwiedzanie Opawy nieustannie się zbliżał, ale znaleźliśmy jeszcze kilka chwil by wejść do – jednej z wieku – kawiarni by napić się kawy i zjeść lody, a konkretniej przyznawszy się, napić się mrożonej kawy w której była owa kulka lodów. Najważniejsze, że mieliśmy uśmiechy na twarzach i w sercach, bo ten dzień na pewno będzie kolejnym dniem, do zapamiętania na dłużej.
I jak już wspomnieliśmy we wstępnej fazie wpisu, na Opawie nie zakończyła się nasza śląsko-czeska pielgrzymka.
Gdy wybiła na opawskim ratuszu godzina szesnasta, całą grupą pielgrzymów udaliśmy się na Dworzec Opawa Wschód (Opava východ) gdzie prowadzi również końcówka Raciborskiej Drogi św. Jakuba.
Czeskie koleje zawiozły nas najpierw do miejscowości Kravaře ve Slezsku, by stamtąd kolejnym składem (bardziej szynobusem, niż pociągiem) przewieźć nas do miejscowości Chuchelná.
„W miejscowej gwarze laskiej wymawiana jako Kuchelna, wywodzi się od słowa chuchel (chundel, niem. Zotte, polskie – kosmek [włosów])” [pl.wikipedia.org]
Dodatkowym smaczkiem tej pięknej soboty, była trzykilometrowa wędrówka do Strahovic, czyli miejsca, w której rozpoczęliśmy dzisiejsze, czeskie caminowanie. Uczucie radości po przejściu było widać w każdym uczestniku. Wszyscy żegnali się powiedzeniem „do następnego”, bo zdajemy sobie sprawę, że wspólne „klubowe-rodzinne” wędrowanie Drogami świętego Jakuba ma w sobie to coś, co można poczuć tylko we własnym sercu.
BUEN CAMINO !
❤️❤️😃🌞
BUENO CAMINO 🌻🙂❤️
BUEN CAMINO 😃💛💙
Do następnego spotkania. BUEN CAMINO!