2023.09.16__ŻYWIEC-ŁODYGOWICE__12km

Trzy miesiące temu, naszą przygodę z Beskidzką Drogą św. Jakuba pokrzyżowała awaria wody w naszym bloku i przyśpieszony, żeby nie powiedzieć ekspresowy powrót do domu. Ale Żywiec i jego okolice wciąż gdzieś w nas kwitną, czekając na wolne miejsce w naszym napiętym grafiku kalendarzowym.
I taka sobota się właśnie nadarzyła.

Dzisiaj swoje intencje – oprócz świętego Jakuba – zanosimy do świętego, który jest patronem – ogólnie mówiąc – ludzi GÓR

Święty Bernard z Aosty, bo o Nim dzisiaj Wam opowiemy, jest adresatem naszych dzisiejszych intencji, bo niedaleko, około 130 km na południe od Żywca, bytomskie Łaziki, spełniają swoje marzenie i po raz trzeci w życiu przemierzają słowackie i polskie Tatry, chcąc zdobyć najwyższy szczyt w Polsce, czyli RYSY.

Nie będziemy się dzisiaj wdawać w szczegóły o Rysach, nie będziemy wnikać, czy właściwa wysokość to 2499 czy 2501 m.n.p.m. – to zostawimy specom i fachowcom od pomiarów. Ważne, że Barbara i Jarek zdobywają dziś ten szczyt, chcąc zapisać go w książce szczytów i zbliżając się do kolejnej Korony Gór Polskich oraz dopisując go do pewnie ważniejszego celu, czyli Diademu Polskich Gór. W czasie naszych jakubowych wędrówek słuchamy Ich opowieści o „zdobywaniu” gór i odznak.
Szacun !

ŚWIĘTY BERNARD Z AOSTY [996-1081]

„Jedni uważają, że jest francuskim szlachcicem z Sabaudii inni, że włoskim z Aosty. Cóż, człowiek sukcesu ma, jak się okazuje, wielu ojców. Pewnym jest natomiast, że był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy, że po studiach w Paryżu przybył do doliny Aosty w diecezji Novara, i że stał się tam drugą po biskupie osobą. Jednak nie z powodu tych wszystkich zasług, urzędów i koneksji jest dzisiaj wspominany w Kościele i wzywany przez przerażonych amatorów górskich wycieczek, gdy przychodzi załamanie pogody.

Otóż, opus magnum Bernarda była jego działalność charytatywna skierowana do mieszkających w dolinie Aosty górali oraz przemierzających Alpy pielgrzymów. Ponieważ góry w tym miejscu są wyjątkowo wysokie i niezmiennie od wieków zbierały śmiertelne żniwo pośród podróżujących Bernard postanowił na górskich przełęczach wybudować domy. W domach mieli mieszkać zakonnicy, ale nie miały być to klasztory, tylko schroniska. Miejsca, gdzie pielgrzymi i podróżni mogli właśnie znaleźć schronienie w obliczu nieubłaganej potęgi natury : wiatru, deszczu, śniegu, burzy z piorunami czy zwyczajnego zmęczenia górską wspinaczką lub strachu przed zapadającą ciemnością. Mieszkający w schroniskach zakonnicy nie tylko otaczali wędrowców opieką, ale w razie potrzeby szukali zaginionych. W tym ostatnim zadaniu pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od inicjatora całego tego przedsięwzięcia bernardynami. Zresztą i przełęcze na których powstały schroniska doczekały się stosownej nazwy : Wielka i Mała Przełęcz Świętego Bernarda.
Wiosną 1081 roku dzisiejszy patron opuścił Aostę i udał się do Pawii, by jako archidiakon podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV, a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej 15 czerwca 1081 roku zmarł w Novara, a jego szczątki pochowano w tamtejszej katedrze. Nie jest jednak dzisiejszy patron wspominany jako św. Bernard z Novara.

Ma trzy inne przydomki.
Otóż ten patron alpinistów, turystów, narciarzy i ratowników górskich wspominany jest jako św. Bernard z Menthon we Francji, gdzie się podobno urodził, św. Bernard z Aosty, gdzie był archidiakonem, lub św. Bernard z Mont-Joux, w pobliżu którego zbudował swoje schroniska.” [https://www.radioem.pl/doc/4813383.Sw-Bernard-z-Aosty]

zdjęcie – Figura św. Bernarda z Menthon na Małej Przełęczy Świętego Bernarda – pl.wikipedia.org

Na górskich szlakach życzy się przede wszystkim bezpiecznej i udanej wyprawy, pięknych krajobrazów oraz niezapomnianych przygód związanych z odkrywaniem natury – więc ściskając po jednym kciuku, takie życzenia Im z rana wysłaliśmy.

A nasza żywiecka wyprawa była z początku kopią czerwcowego przejścia – aż do kościołą i cmentarza Przemienienia Pańskiego. Dalej, zamiast wędrować beskidzką nitką jakubową w kierunku Rychwałdu (tak gdzie w czerwcu byliśmy), skręciliśmy w ulicę Wichrową, w kierunku żywieckiej dzielnicy o nazwie KOCURÓW. Tam znajduje się kościół Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, który w drodze do i z Rychwałdu, „wzywał” nas, stojąc na wzniesieniu i odbijając słoneczne światło w swoim krzyżu i dzwonie, zawieszonym na wieżyczce.
Uwierzcie nam – już wtedy zapisaliśmy sobie to miejsce do katalogu „ważne miejsce do odwiedzenia”. Dzisiaj możemy ten plan odfajkować i uważać za zrealizowany.

A sam kościół?
Niestety dla nas, zamknięty na głucho. Z rozmowy telefonicznej z kancelarią, dowiedzieliśmy się, że świątynia otwiera się tylko w niedzielę w dodatku przez osobę, dowożoną z Żywca. No cóż, przynajmniej widoki rekompensują nasz lekki smutek, który z czasem zamienimy w uśmiech i radość sobotniego dnia.

Po zejściu do żywieckiego śródmieścia i przechodząc ponownie przez rzekę Sołę, w oddali widać kościół z dwiema złotymi wieżyczkami. Po cichu mieliśmy nadzieję, że stoi na naszym szlaku. Po kilku zejściach i wejściach nowymi, asfaltowymi drogami okazało się, że doszliśmy dokładnie na plac przykościelny we wsi Pietrzykowice.

PIETRZYKOWICE – to wieś, prawdopodobnie założona przez cystersów ze znanego nam miejsca, czyli z Rud koło Raciborza. Wzmiankowana już w łacińskim liście, w kwietniu 1364 roku jako Petrisvilla (list związany był z zatargiem między cystersami a księciem oświęcimskim Janem Scholastykiem w wyniku którego doszło do najazdu księcia na te miejscowości i ich złupienia). [pl.wikipedia.org]

Przy Beskidzkiej Drodze św. Jakuba stoi wspomniany już i wypatrywany przez nas kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. W samo południe zobaczyliśmy otwarte drzwi świątyni, lecz stojący przed nim karawan kazał nam się domyślić, iż za chwilę odbędą się uroczystości pogrzebowe. I tak rzeczywiście się stało, przez co nasza wizyta w kościele trwała kilkadziesiąt sekund. Pan kościelny rozłożył ręce w temacie pieczątki, więc ze zrozumieniem i lekkim niedosytem, powędrowaliśmy dalej.
Droga bardzo stromo kierowała nas w dół, przez co odetchnęliśmy z ulgą, że nie przywędrowaliśmy tutaj w zimowy dzień. Troszkę nawet współczuliśmy mieszkańcom, widząc swoimi miastowymi oczami, jak muszą się męczyć z zimowymi przejażdżkami na zakupy lub właśnie do pietrzykowickiego kościoła.

Całą dzisiejszą drogę a ten odcinek do Łodygowic zwłaszcza, towarzyszyły nam piękne widoki Beskidu Śląskiego a podziw wyrzucaliśmy z siebie co jakiś czas w kierunku najwyższego szczytu, należącego również do Korony Gór Polski, Skrzycznego [1257 m.n.p.m.]

SKRZYCZNE – Według rozpowszechnionego podania, przytoczonego w XVIII w. w „Dziejopisie Żywieckim” przez ówczesnego wójta żywieckiego, Andrzeja Komonieckiego, nazwa góry (Skrzyczne lub Skrzecznia) ma pochodzić od skrzeczenia żab, które w wielkiej ilości zamieszkiwały staw, kiedyś istniejący podobno w kotle (rzekomo polodowcowym) między Skrzycznem a Małym Skrzycznem : 

„Na której górze jest jezioro jedno na kształt stawu sitowiną zarosłe, gdzie czarna woda zawsze stoi, i stąd nazwana ta góra jest Skrzecznią albo Skrzeczno, że w tym jeziorze żaby często skrzeczą, że ich daleko pod wieczór słychać”

Nie wybraliśmy się dzisiaj na dłuższą wędrówkę i celowo zrezygnowaliśmy z dojścia do Szczyrku. Obiecaliśmy świętemu Jakubowi, że wkrótce znowu zajrzymy do szczyrkowskiego Sanktuarium, rozpoczynając z miejsca, w którym postanowiliśmy dzisiaj zakończyć nasze pielgrzymowanie. Na dworzec kolejowy w miejscowości Łodygowice weszliśmy z kubkami gorącej kawy i z wielkim apetytem na kanapki, które zjedliśmy zanim nadjechał wyczekiwany przez nas pociąg do Katowic.

Dobrze zrobiliśmy, że wsiedliśmy do pociągu po posiłku, bo po dotarciu do Katowic sami czuliśmy się jako strawa a dokładnie jak przegotowane i niedowędzone sardynki. Koszmar, żeby w XXI wieku Koleje Śląskie nie zadbały, by na upalne, weekendowe czyli przepełnione kursy, wypuszczać skład w którym nie działa w pełni klimatyzacja.

Po czterech godzinach i siedmiu minutach (dokładnie) niekomfortowego powrotu komunikacją kolejową i autobusową, z największą jak rzadko rozkoszą zakosztowaliśmy chłodnej i odświeżającej kąpieli w naszej własnej łazience.

ps. do czasu publikacji dzisiejszego wpisu (czyli do godziny 19-tej) nie mieliśmy żadnej informacji o „RYSO-szczytowaniu” naszych przyjaciół Łazików, więc liczymy na takową informację w komentarzu.

BUEN CAMINO !

4 komentarze

Dodaj komentarz