Dziś, trzecia sobota grudnia czyli ostatnia, tegoroczna, okazja na spotkanie i wędrowanie z pielgrzymami i sympatykami podcastu „TU I TERAZ” oraz opiekunem, księdzem Pawłem.
Cieszy nas to spotkanie.
Jak zawsze.
Zaproszenie do uczestnictwa w tej przygodzie caminowej, zaczynało się poniższym cytatem :
„Liczy się jedynie droga. To ona trwa, a nie cel, który jest złudzeniem wędrownika, kiedy idzie od jednego grzbietu góry ku drugiemu, tak jakby osiągnięty cel miał jakiś sens.”[„Twierdza” Antoine de Saint Exupery]
TARNÓW – a dokładniej pisząc, tarnowski Rynek, był miejscem startowym naszej wyprawy. A przywitał nas tam „osobiście” Pan Tadeusz Tertil, którego pomnik stoi przy kamienicach i pasażu Jego imienia.
„…urodzony w 1864 roku w Sanoku tarnowianin od 1895 roku, burmistrz Tarnowa w latach 1907-1923. Pomnik przedstawia burmistrza niepodległości – prawie naturalnej wielkości – stojącego przed swoim domem i pokazującego cztery wielkie inwestycje, o które wzbogacił się Tarnów pod jego rządami: elektrownię, wodociągi, dworzec kolejowy oraz tramwaj. – „Jak patrzę na pomnik dziadka, to myślę, że to jak stoi jest dla niego bardzo charakterystyczne. Dziadek stoi tyłem do swojej własności, a przodem do miasta. Zawsze miasto było dla niego najważniejsze. To nie to, że to była jego kamienica, to nie to, że to był jego pasaż, ważne było, że to był Tarnów – Tarnów pierwszy niepodległy” – wspominał dziadka obecny na uroczystości odsłonięcia pomnika wnuk Tadeusza Tertila, Roman Tertil.” [it.tarnow.pl]
W samym Tarnowie idzie się parę ładnych kilometrów, gdyż Droga jakubowa pociągnięta jest jakby wzdłuż miasta. Tuż obok Rynku znajduje się katedra, bazylika mniejsza – Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej (wybudowana w I połowie XIV wieku, prawdopodobnie ok. 1346r. wg wykazu świętopietrza) a parę minut dalej, mija się kościół Ojców Misjonarzy pw. Świętej Rodziny, który wybudowano w latach 1904-1906.
Najpierw jednak postawiliśmy sobie dwa cele do zrealizowania w centrum miasta – znaleźć toaletę, bo po prawie dwugodzinnej podróży busem z Olkusza, wskazane było skorzystać z tego przybytku a drugie to kupić majonez.
W jakim celu ten produkt?
Dajcie nam chwilę i się dowiecie…
Po prawie godzinnej wędrówce dotarliśmy do rogatek Tarnowa i mogliśmy odetchnąć, bo skręciliśmy w prawo w kierunku kościoła św. Stanisława Kostki i nagle usłyszeliśmy śpiew ptaków i własne głosy – nareszcie zakończył się bardzo duży ruch samochodowy, który nam do tej pory towarzyszył.
Kościół św. Stanisława Kostki jest dobudowanym w latach 1908-1910, elementem do istniejącego tutaj klasztoru. W kościele znajdują się neoromańskie ołtarzem które w 1903 roku zostały sprowadzone z Lyonu, z klasztoru który tam ucierpiał na początku XX wieku.
Gdy staliśmy już na schodach prowadzących do świątyni, okazało się, że na dole jest salka, w której chwilę po naszym zajrzeniu zapaliło się światło…i spotkaliśmy dwóch mężczyzn, który musieli być wielce zdziwieni wejściem tak licznej grupy ludzi, do małego – pierwszego – pomieszczenia. Od słowa do słowa wyjaśniliśmy skąd się wzięliśmy i że chcielibyśmy spożyć posiłek. W tym pomieszczeniu rzeczywiście zjedliśmy posiłek, ale najpierw pokazano nam parę kolejnych, większych pomieszczeń. W drugim, na kilku stołach leżały świąteczne stroiki, które czekały na swoich przyszłych właścicieli. Były przepiękne – ręcznie zrobione z pasją i sercem. Gdybyśmy byli na końcu pielgrzymki, pewnie trzynaście z nich (taka była liczba dzisiejszych pątników) już wyjechało by dziś w kierunku Bytomia, Sosnowca lub Olkusza.
Ale, że Droga była dopiero przed nami pooglądaliśmy je i podziwialiśmy Aniołki, które je zdobiły. Kilka ich mamy na zdjęciu, a do tego wpisu wybraliśmy tego :
I teraz sprawa majonezu.
Wpierw, trzeba się cofnąć do poprzedniego etapu, kiedy to przy kościele w Szarowie, w czasie posiłku Ktoś jadł jajka do kanapek. Powstała tam koncepcja, by na dziś, zabrać jajka dla każdego pielgrzyma. I tak się stało. Siedząc w busie, ksiądz Paweł rozdał każdemu uczestnikowi gotowane jajko. Radość była taka, jakby to nie było zwykłe jajko, tylko np. „Kinder niespodzianka”. Okazało się też, że każdy myślał o tym, czego nie było : soli, pieprzu czy właśnie majonezu.
W salce, pod kościołem św. Stanisława Kostki była uczta. Do kanapek i do tych ugotowanych jajek każdy nakładał sobie tyle majonezu ile chciał. Wydaje się to niemożliwe, prawda? A jednak…
To śniadanie było po prostu wyjątkowe.
Święty Jakub dobrze wiedział w jakim miejscu ma się odbyć ten posiłek.
Zbylitowska Góra to „miejscowość ta istniała już w roku 1325 a na pieczęci wiejskiej z 1910 przedstawia kosz z którego wystaje ryba a napis na otoku brzmi „GMINA ZBYŁTOWSKA GÓRA”.
Na jej dalszym skraju znajduje się kościół Podwyższenia Krzyża Świętego – „ufundowany w 1464 przez Mikołaja Zbylitowskiego. Doszczętnie zniszczony podczas ostrzału w czasie pierwszej wojny światowej, odbudowany w latach 1916-1922 z wykorzystaniem zachowanych murów prezbiterium, zakrystii i kaplicy. Najcenniejszym zabytkiem wyposażenia kościoła jest alabastrowa płyta nagrobna z XVI wieku, z leżącą postacią jednego ze Zbylitowskich” [pl.wikipedia.org]
W końcu na dobre wyszliśmy w terenu zabudowanego i weszliśmy do Lasu Buczyna w którym od razu zaczęliśmy się gubić. Ścieżki prawie niewidoczne od jesiennych, mokrych liści a na drzewach żółte strzałki, przez które zaczęliśmy kręcić się, jakby w kółko. Dziesiątki, setki żółtych strzałem na drzewach, często w przeciwnych kierunkach – to dla pielgrzyma jakubowego, krótko mówiąc – koszmar. W ruch poszły telefony ze śladami gps i szukanie czerwonego, turystycznego szlaku, w którym położyliśmy nadzieję, na wyjście z tego lasu. Po mokrych i bagnistych, często zalanych pośniegową wodą ścieżynkach, wyszliśmy w końcu z lasu, dochodząc do drogi DK94 i nad brzegi rzeki Dunajec.
Po minięciu remontowanego mostu i przejścia wałem nadrzecznym kilkuset metrów, doszliśmy do wsi Łukanowice, gdzie natknęliśmy się na duży plac zabaw i stojącą obok drewnianą altanę z miejscem na imprezę z rusztem. Nie przewidzieliśmy takiej opcji w czasie dzisiejszej wyprawy, więc nie rozpalaliśmy żadnego ogniska. Posiedzieliśmy chwilę, napiliśmy się jeszcze gorącej herbaty z termosu i cieszyliśmy się kilkoma chwilami, spędzonymi w doborowym, pielgrzymim towarzystwie.
A że byliśmy w miejscu przeznaczonym zdecydowanie dla młodszych mieszkańców tej miejscowości, niech świadczy fakt, że takich samochodzików jak poniżej, stało tam kilka.
Ostatni, krótki i w miarę prosty, asfaltowy odcinek drogi, doprowadził nas do miejscowości WOJNICZ, gdzie najpierw mija się przepiękny, drewniany kościółek św. Leonarda (prawdopodobnie istniał już w roku 1209, lecz obecny obiekt powstał w wieku XVII) a następnie dochodzi się do kościoła św. Wawrzyńca.
O kościele i parafii znajdziecie bardzo obszerne informacje na parafialnej stronie https://www.parafiawojnicz.pl/historia/ a tu niewielki fragmencik :
„Mimo, że pierwszy proboszcz wojnicki pojawia się w źródłach dopiero w 1326 r. (Henryk), dwór królewski pamiętał o genezie kościoła na grodzie i Władysław Łokietek, a później Kazimierz Wielki rozpoczęli starania w kurii rzymskiej o jego zwrot. Jednak dopiero w 1416 r. Władysław Jagiełło uzyskał bullę (anty)papieża Jana XXIII, który stwierdzając odbycie przez monarchów polskich pokuty za zabicie św. Stanisława, zwracał królowi polskiemu kościół m.in. w Wojniczu, co w tym czasie oznaczało już tylko przywrócenie prawa patronatu, czyli prawa przedstawiania biskupowi kandydata do objęcia beneficjum i zobowiązanie do troski o kościół.”
I gdy już prawie wsiadaliśmy do busa, by udać się w drogę powrotną, podszedł do nas miejscowy ksiądz i spytał, czy oprócz pieczątek (które właśnie otrzymaliśmy w kancelarii) czegoś jeszcze nam trzeba. Bez wahania odpowiedzieliśmy, że nawiedziliśmy kościół (bo mogliśmy go zobaczyć tylko przez kraty z szybą, znajdującą się parę metrów od pięknych, mosiężnych i ciężkich drzwi wejściowych – ze świętą Kingą i świętą Jadwigą).
Co robi kapłan?
Uśmiecha się szeroko, zanosi do budynku rzeczy które miał akurat w rękach, bierze klucze od świątyni i serdecznie nas do środka zaprasza, opowiadając już od progu o historii miejscowości i tegoż kościoła. W środku zapalają się wszystkie możliwe światła i mamy możliwość posłuchać o skarbach kościelnych, obejrzeć stare obrazy, prawie-że dotknąć stare szafy znajdujące się w zakrystii i z bliska mieć kontakt z relikwiami świętego Wawrzyńca.
DZIĘKUJEMY bardzo kapłanowi, którego imienia nawet nie dane nam było poznać – w tej euforii i ferworze pośpiechu, zapomnieliśmy nawet się wzajemnie przedstawić.
Z naszych opowiadań wiecie, że po przejściu CAMINO z podcastem TU i TERAZ, wracamy do Olkusza i zasiadamy do agapy. Jakież było zaskoczenie w naszych oczach i umysłach, gdy na termosie z zupą zobaczyliśmy chyba ze trzy tuziny ugotowanych i obranych ze skorupek (!) jajek.
Odpowiedź przyszła wraz z otwarciem termosu w którym była gorąca i pachnąca, ugotowana przez Siostry z Caritasu, zupa szczawiowa.
Nasze kubki smakowe zapewne miały swoje chwile szczęścia.
Ostatni wpis przed świętami należało by zakończyć życzeniami.
Każdemu niech spełniają się marzenia, Każdy niech idzie swoją własną DROGĄ i niech spotyka na niej tylko i wyłącznie dobrych ludzi. Niech będzie w Was, w nas, radość i zadowolenie z każdego przeżytego dnia a nasz Patron, Święty Jakub, niechaj czuwa nad nami na każdym kroku.
BUEN CAMINO NA ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA !
ps. DZIĘKUJEMY księdzu Pawłowi za wspaniałą DROGĘ i za prezenty świąteczne – będą one na pewno ozdobą naszego świątecznego, wigilijnego stołu.
***
Jako, że do końca roku kalendarzowego już blisko, postanowiliśmy w dzisiejszym wpisie uchylić Wam nieco naszych planów związanych z CAMINO – zwłaszcza, że do naszego loga ze stopami dołączy serce… caminowe serce.
W noworocznym wpisie będzie więcej na temat PROJEKTU 2024 i naszego nowego, hasła przewodniego.
BUEN CAMINO !
Nam również 💛🐻💙
Było miło 🙂 BUEN CAMINO !
💙💛
Bueno Camino 💚🙂❤️