
Noc nie była zbyt spokojna, bo za oknami szalała burza i słychać było brzęczące o rynnę krople deszczu a raczej nocnej ulewy, która przeszła nad miastem. Znaliśmy prognozę pogody na sobotę i wiedzieliśmy, że do suchych dni możemy jej nie zaliczyć.
Ale przecież pielgrzym nie może siedzieć bezczynnie i patrzeć za okno, że pada deszcz. Peleryny na plecakach, parasole w rękach i tylko święty Jakub siedział na pakoskim Rynku niewzruszony.
I tu zatrzymajmy się na chwilę przy naszym Patronie.
Będąc wczoraj w kościele św. Bonawentury, zaraz po wejściu natknęliśmy się na kalendarium historyczne tego miejsca, z czego już pierwszy zapis był dla nas ogromną ciekawostką, żeby nie powiedzieć, pielgrzymią „atrakcją”.

Chciało by się z rana rzec, że czeka nas dzisiaj odcinek, jak-że przez nas ulubiony, czyli „od Jakuba do Jakuba” – gdyby nie fakt, że pakoski kościół ma obecnie innego świętego za Patrona. Ciekawostką tez niech będzie fakt, że patronem Pakości (jak Brzeska czy Olsztyna) jest święty Jakub i tegoż świętego mieszkańcy mają w pakoskim herbie miasta.
Patrząc na mapkę i jej przekrój od razu było wiadomym, że dzisiaj czeka nas trudny i twardy etap (zdecydowana większość po drogach asfaltowych) i trochę monotonnie nieciekawy, gdyż na całej drodze – poza miejscem docelowym – nie było ani jednego kościoła, pałacu, zamku czy czegokolwiek, co mogliśmy w trakcie wędrowania zwiedzić.
Generalnie, opis dzisiejszego przejścia zawrzeć można w jednym, niedługim zdaniu : <Wyszliśmy rano z Pakości i przez kilka wsi, po południu, doszliśmy do Mogilna.>
Pewnie zdziwilibyście się taką relacją ale była by ona jak najbardziej wskazana – jednak dla nas, wędrowników i pielgrzymów, wszystko co napotkamy jest ciekawe i napiszemy Wam kilka zdań więcej, niż to jedno, zawierające cały sens tego etapu.
Gdy tylko opuściliśmy miasto jakubowe – Pakość, zobaczyliśmy nad naszymi głowami poruszające się w dwóch kierunkach małe wagoniki. Jedne jechały puste natomiast drugie były z zawartością, zapewne z pobliskiej …kopalni odkrywkowej znajdującej się w pobliżu miejscowości Wapienno i Bielawy.
„Największym odbiorcą surowca są Janikowskie Zakłady Sodowe. Do transportu urobku zbudowano napowietrzną kolejkę linową, która ponad drogami (m.in. droga wojewódzka nr 255) i ponad wodami jeziora Pakoskiego, wiezie wapień do Janikowa” [turystykawielkopolska.blogspot.com].

Na tym całym, asfaltowym odcinku ostatniego etapu Bydgoskiej Drogi św. Jakuba znalazł się fragment leśno-polnej ścieżki, którą pewnie dwa dni temu, minęlibyśmy bez słowa opisu. Dzisiaj, po ostatnich wieczorno-nocnych i porannych opadach zmieniła się w błotnistą, mazistą drogę z kałużami, które momentami ciężko było ominąć. Zwłaszcza gdy ma się na sobie nielekkie plecaki a nogi zdają się ślizgać na wszystkie możliwe strony świata. Dobrze, że chociaż deszcz przestał padać.
Jedna z błotnistych kałuż pokonała męskiego przedstawiciela muszelkowych pielgrzymów, powodując jego kontakt z powierzchnią ziemi i zanurzając w niej swoje buty, obijając sobie inne części ciała.
Upadek ten – na szczęście – nie skończył się żadnym urazem, a lekki ból w nadgarstku i kostce z pewnością zostanie rozchodzony w najbliższych dniach. Nie pierwszy on i nie ostatni, na naszych caminowych Drogach.
Kilkanaście minut później doszliśmy do wsi Mierucin, gdzie obok Wiejskiego Domu Kultury znaleźliśmy wypatrzyliśmy dużą wiatę z ławeczkami i stolikami, przy których postanowiliśmy usiąść i odpocząć, spożywając przygotowane rano kanapki. Miejsce wyjątkowo ciche i zapewne weszliśmy i wyszliśmy stamtąd niezauważeni przez społeczność wiejską.
Gdy mijaliśmy wsie Sędowo i Kołodziejewko, zaczęliśmy coraz częściej mówić DZIEŃ DOBRY i pozdrawiać z uśmiechem mieszkańców. Chciało się rzec – nareszcie spotkaliśmy ludzi na naszej sobotniej Drodze. Gdzieś w okolicach wiosek Wszedzień lub Wiecanowo, po jednym z takich pozdrowień, mieszkanka tej okolicy po kilku minutach dogoniła nas na rowerze, chcąc z nami przez chwilę porozmawiać i dowiedzieć się dokąd zmierzamy. Miłe to było spotkanie, choć trwało ledwie parę minut, na pewno je zapamiętamy. Mamy nadzieję, że Pani ta (lub jej córki, które wiedzą co to CAMINO) znajdzie chwilę by tutaj do nas zajrzeć i się do nas w komentarzu uśmiechnie.
Następną miejscowością na naszej Drodze – ostatnią na bydgoskim szlaku, było MOGILNO.
„Nazwa pochodzi od słowa <mogiła>, które dawniej oznaczało naturalny pagórek, wzgórze, potem zaczęto tak nazywać kopczyk usypany zmarłym. Miejscowość w obecnie używanej formie Mogilno, wymieniona jest w łacińskim dokumencie w 1282 roku, wydanym w Dłusku i sygnowanym przez króla polskiego Przemysława I.(…)
Dawniej miasto należało do największych osad wczesnośredniowiecznej Polski. Należy do najstarszych osad Wielkopolski i Kujaw, było jednym z terenów, na których kształtowało się państwo polskie. Na cyplu otoczonym wodami jeziora Mogileńskiego i bagnami od przełomu VIII i IX, do X wieku istniała osada wczesnośredniowieczna z palisadą i zasiekami. Od X do przełomu XII i XIII wieku na tym samym miejscu znajdował się gród obronny połączony lądem dwoma mostami. W XI wieku powstał klasztor benedyktynów, który zajął część grodu. Benedyktyni, jak się dziś uważa, zostali sprowadzeni z Tyńca przez Bolesława Szczodrego. Na północ od klasztoru rozwijała się osada, która w 1398 roku uzyskała od Władysława Jagiełły prawa miejskie.” [pl.wikipedia.org].
Ślad muszelkowy doprowadził nas pod sam kościół św. Jakuba Apostoła Większego [KOŚCIÓŁ NR 57], zamkniętego – niestety – i niedostępnego dla pielgrzymujących. A szkoda, bo spotykają się w tym miejscu pielgrzymi z aż trzech szlaków. To drugie miejsce na mapie Polski w którym mamy okazję zetknąć się z taką sytuacją.
Pierwszą, kilka lat temu, odnotowaliśmy w Uniegoszczu pod Lubaniem (styk Dróg jakubowych : VIA REGIA, Dolnośląska i Sudecka).

Dziś stanęliśmy w punkcie, gdzie dochodzą – tak jak my, pielgrzymi z Drogi Bydgoskiej oraz Camino Polaco a wychodzący na jakubową Drogę Wielkopolską. Na plebanii przy kościele również nikogo nie zastaliśmy, co zmartwiło nas podwójnie.
Następnym punktem naszego dzisiejszego „programu” było podejście kilkuset metrów do klasztoru – ale nie jak podano w opisie Mogilna, benedyktyńskiego, tylko – ku naszemu zaskoczeniu, kapucyńskiego.
Skąd ta różnica?
Od 2014 roku kościołem pw. św. Jana i przylegającym klasztorem opiekują się Bracia Mniejsi Kapucyni.
Ale, zanim się tego dowiedzieliśmy, musieliśmy tam dojść a tak naprawdę to dobiec, bo koncept naszej wędrówki w to miejsce musiał się „na górze” jakoś mało spodziewać, skoro została na nas – przez kilka minut – wylana cała woda, która skumulowała się w czarnej, wiszącej nad naszymi głowami, chmurze.
Dziękowaliśmy w tym momencie Wszystkim Świętym, że chociaż drzwi do świątynia św. Jana były otwarte i mogliśmy się w nim schronić przed potężną ulewą. Ale przedsionek kościoła był mały i ciasny, gdyż między nami a resztą kościoła była jeszcze krata – zamknięta na wiele zasuw i kłódek.
Nie zastanawiając się zbytnio, sięgnęliśmy do telefonów, gdzie mieliśmy już zapisany kontakt do Braci Kapucynów z okresu, gdy szukaliśmy w Mogilnie lub okolicach noclegu na dziś. Tu, w klasztorze go nie otrzymaliśmy.
Po rozmowie telefonicznej podszedł do nas zakonnik, który uporał się ze wszystkimi zaporami na oddzielającej od nas kracie, wpuścił nas do świątyni i zaczął nam o niej opowiadać.
„Opactwo Benedyktynów – trzymajmy się wstępnie tej ówczesnej nazwy – powstało prawdopodobnie w XI wieku. Pierwsza udokumentowana informacja pochodzi w roku 1065 – zawarta jest w tzw. Falsyfikacie mogileńskim ale badania archeologiczne każą przesunąć czas powstania klasztoru na czasy panowania Kazimierza Odnowiciela – około 1050 roku. (…) Gdy w roku 1398 Władysław Jagiełło nadał osadzie prawa miejskie, kościół św. Jakuba stał się kościołem parafialnym dla miasta Mogilna a klasztor służył wyłącznie dla potrzeb zakonnych, choć dostęp do niego nie był zamknięty dla wiernych świeckich. Był on zasadniczo przeznaczony do sprawowania liturgii zakonnej.”
Zapraszamy Was do zapoznania się ze stroną internetową www.klasztor.mogilno.com.pl gdzie z pewnością znajdziecie więcej ciekawych informacji o tym miejscu.
Brat Kapucyn nie ograniczył się tylko do opowieści związanych z kościołem ale zabrał nas w przeszłość, zapraszając do pod-klasztornych piwnic. Tę część wycieczki zapamiętamy na długo.

DZIĘKUJEMY w tym miejscu zakonnikowi za troskliwą opiekę nad nami i nad tym miejscem. Na pożegnanie otrzymaliśmy piękną pieczątkę z łacińskimi napisami, do naszych pielgrzymich paszportów.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze koło kościoła naszego Patrona i rozwiesiliśmy nasze peleryny, które ponownie podczas dzisiejszej wędrówki zmokły – słońce świeciło na tyle mocno, że prawie suche schowaliśmy je potem do plecaków udając się na stację kolejową.

Na nocleg pojechaliśmy do pobliskiej miejscowości TRZEMESZNO, gdzie udało nam się jeszcze przed wieczorem nawiedzić miejscową bazylikę Wniebowzięcia NMP i św. Michała Archanioła.
BUEN CAMINO !