Poprzednia noc w pakoskim klasztorze, była niespokojna ze względu na warunki atmosferyczne a trzemesznieńska z powodów okoliczności o których włodarze hotelu <Czeremcha> nie raczyli nas wcześniej powiadomić.
„Nie mów nic – zabawa trwa,
Świat się kręci a my z nim,
Zdarta płyta gra, Zapomniany dawno hit.
Daj mi tę noc, Tę jedną noc ! Daj mi tę noc, Tę jedną noc !”
Z głośników pod naszym pokojem a precyzyjniej pod naszymi łóżkami, o godzinie 01:47 w nocy leciał ten znany utwór zespołu Bolter (1986r.) a w naszych myślach kłębiła się podobnie brzmiąca, tylko szeptem powtarzana prośba : „dajcie nam tej nocy pospać.”
Gdy rezerwowaliśmy nocleg na początku czerwca nie przewidzieliśmy, ze zarezerwowaliśmy go w miejscu, gdzie odbywają się różne imprezy towarzyskie – to mogło być nasze niedopatrzenie. Ale nie zwalniało to właścicieli tego hotelu ani obsługi do poinformowania nas, że na ten wieczór kiedy my planujemy odpoczynek po męczącym odcinku CAMINO, są w kalendarzu dwie głośne imprezy w restauracji na parterze hotelu.
Osoba, podająca nam rano śniadanie, może i sam właściciel, wydawał się nas rozumieć i trochę nam współczuł ale zdawał się być pewnym, że taką informację nam przekazano i nie powinniśmy mieć do nikogo w hotelu najmniejszych pretensji.
Część nocy udało nam się przespać i z rana wstaliśmy w nienajgorszych – mimo wszystko – humorach.
Z okien pokoju hotelowego mieliśmy bezpośredni widok na oświetloną słońcem bazylikę, którą wczoraj udało nam się nawiedzić i dość swobodnie, mając dużo czasu dokładniej ją od wewnątrz obejrzeć.
„Kościół zbudowany w pierwsze połowie XII wieku, postawiony w formie bazylikowej. Początkowo zbudowany w stylu romańskim, przebudowany w stylu gotyku a następnie ponownie przebudowany i rozbudowany w drugiej połowie XVIII wieku z inicjatywy opata Michała Kosmowskiego. Jest budowlą barokową, trójnawową z potężną kopułą i nawą obiegającą część centralną. Fragmenty budowli romańskie (potężne kolumny) oraz gotyckie. Wyposażenie i polichromia barokowe (freski Franciszka Smuglewicza). Mocą zawartego ze Stolicą Apostolską konkordatu wschowskiego w 1737 roku, królowie Polski mieli prawo mianować tutaj opatów komendatoryjnych” [pl.wikipedia.org]
Ostatnie cztery dni spędziliśmy na jakubowym szlaku Bydgoskiej Drogi a dzisiaj – zgodnie z wcześniejszymi założeniami – przeszliśmy się pierwszym fragmentem Drogi Wielkopolskiej, rozpoczynając ją od razu – co chyba już nikogo nie zdziwi – od przejścia pod prąd. Dzisiaj pomocny nam był czerwony szlak turystyczny – Szlak Piastowski.
Śniadanie i wyjście były zaplanowane tak, aby w ciągu niecałych dwóch godzin dojść do styku wsi Duszno i Wydartowo i skorzystać z niedzielnej możliwości uczestnictwa w nabożeństwie mszy świętej w miejscowym kościółku. To najczęściej jedyna możliwość by takie wiejskie kościoły móc nawiedzić i obejrzeć. Tak uczyniliśmy i kilkadziesiąt minut przed pełną godziną siedzieliśmy już pod drzewem przy kościele, jedząc drugie śniadanie.
„Kościół św. Doroty Dziewicy i Męczennicy wzniesiony z cegły w 1850 roku, na miejscu wcześniejszego, drewnianego kościoła. Parafia w tej wsi (Duszno – przypis MwP) została erygowana najprawdopodobniej na przełomie XIV i XV wieku z inicjatywy kapituły gnieźnieńskiej. Mikołaj, to pierwszy znany z imienia proboszcz, wymieniony w zachowanym dokumencie z 1419 roku. Wybudowano wtedy drewniany kościół, który niestety uległ zniszczeniu. Ostatni drewniany kościół postawił i wyposażył kustosz gnieźnieński Franciszek Ksawery Radzyński w 1782 roku, który ufundował również jeden z dzwonów wiszący w dzwonnicy”. Więcej ciekawych informacji o tym miejscu znajdziecie na stronie internetowej www.dziedzictworegionu.pl
Mieliśmy dzisiaj zaszczyt i przyjemność uczestniczyć we mszy świętej podczas której ochrzczony został najmłodszy członek miejscowej społeczności, Szymon.
Po nabożeństwie, ksiądz proboszcz z wielkim uśmiechem na twarzy wbił nam pieczątki do paszportów i życzył Dobrej Drogi.
Musiała być DOBRA – parafianie, wychodząc z kościoła również patrzeli na nas z uśmiechem.
Kolejnych około osiem kilometrów Drogi to łąki, pola i co jakiś czas spotykane zabudowania. Można śmiało powiedzieć, że ścieżka do Mogilna (nie asfaltowa) stanowiła miła odmianę tego, co przechodziliśmy wczoraj. Widoki przepiękne – szeroko i długo rozciągające się pola, mnóstwo kwiatów i motyli a także, zapomniane i bardzo stare domy – jednemu nie mogliśmy się oprzeć i przez kilka chwil go podziwialiśmy.
Wielkopolska Droga św. Jakuba, jak już zdążyliśmy Wam wczoraj wspomnieć bierze swój początek w Mogilnie, przy kościele św. Jakuba Apostoła Większego, będąc zarazem przedłużeniem kończącej się w tym miejscu Drogi Camino Polaco.
Według niektórych opisów, można jeszcze spotkać się z informacją, iż Droga Polska kończy się w Trzemesznie a tam przechodzi w Wielkopolską. Nie jesteśmy od roztrząsania faktu kto i kiedy zmienił powyższe punkty odniesienia – dzisiaj oznakowanie Wielkopolskiej Drogi rozpoczyna się przy mogileńskiej, jakubowej farze i tego się trzymamy.
Od momentu przyjścia na plac kościelny – mieliśmy dokładnie godzinę lekcyjną (całe 45 minut) by zrealizować swoje dwa marzenia, wypowiedziane na tą okoliczność. Nawiedzenie kościoła naszego Patrona i pieczątka z tej parafii.
Przez pierwszy kwadrans chodziliśmy na przemian pod plebanię i do kościoła, bo zarówno drzwi jak i nieaktualny numer telefonu stacjonarnego na plebanię, stanowiły dla nas zapory nie do przebicia. Kiedy już połowa czasu minęła i powinniśmy wybierać się w kierunku dworca kolejowego, stanęliśmy przy kościele i jeszcze raz poprosiliśmy naszego Patrona o użycie swojej mocy sprawczej. Ktoś przywiózł księdza proboszcza pod plebanię i ten prawie-że niezwłocznie zaprosił nas do biura plebanii po pieczątkę. Czuliśmy, że spełni się i nasze drugie pragnienie, bo za kilkadziesiąt minut miała się w kościele odbyć popołudniowa msza święta.
Wypatrywaliśmy z szeroko otwartymi oczami kościelnego, który jako jedyny posiadał klucze od jakubowej świątyni (przynajmniej tak wynikało ze słów proboszcza miejscowej fary). Minuty na zegarze pędziły bez ustanku a nam się wydawało że czas nie ma dla nas litości.
Gdy tylko zjawił się człowiek z pękiem kluczy do świątyni, wszystko odbyło się w ekspresowym tempie – znaleźliśmy się w środku, podziękowaliśmy św. Jakubowi za to, że mogliśmy się tu znaleźć, szybkim ruchem oczu ogarnęliśmy świątynię i zanim wymieniliśmy ze sobą choćby jedno słowo o tym co się stało, już mieliśmy plecaki zarzucone i z pomocą muszelek jakubowych (tym razem w dobrym kierunku) udaliśmy się na dworzec kolejowy.
Cztery !
Tyle dokładnie minut zostało nam poczekać na pociąg Przewozów Regionalnych, który odwiózł nas do ukochanego, najpiękniejszego dla nas miasta na świecie, Torunia.
Ufff…udało się !
BUEN CAMINO !