2024.07.06__RZYKI-ŚLEMIEŃ__18km

Gdy powróciliśmy z kujawskiej wędrówki i z naszego ukochanego Torunia, po pięknym i pełnym emocji urlopie, okazało się, że weekend spędziliśmy we własnym miejscu zamieszkania, bo nie dane nam było wyjść, co najwyżej, do naszego, bytomskiego Parku.
Piękniejszą część MUSZELEK dopadła rwa kulszowa, która prawie natychmiast zahamowała nasze rozpędzone CAMINO i „przymknęła” nas w domu. Nocleg, który mieliśmy zarezerwowany na Beskidzkiej Drodze św. Jakuba w ostatni weekend czerwca, musieliśmy odwołać.

„Najczęstszą przyczyną schorzenia [rwa kulszowa] jest dyskopatia tej okolicy kręgosłupa, ale może być ono również spowodowane każdą inną przyczyną drażniącą nerwy na ich przebiegu, najczęściej są to lokalne stany zapalne, czasem choroby zakaźne, cukrzyca, zmiany nowotworowe.”
„W zapobieganiu pojawienia się ataku rwy kulszowej oraz jej nawrotów ważną rolę odgrywa utrzymywanie odpowiedniej pozycji ciała podczas wykonywania czynności życia codziennego, poprawne podnoszenie ciężarów, regularna aktywność czy utrzymanie prawidłowej masy ciała. Poza tym bardzo ważne jest, aby zachowywać prawidłową pozycję w trakcie snu.” [pl.wikipedia.org]

Czy Ktoś z nas zdaje sobie sprawę jak pozycja spania wpływa na nasze życie i zdrowie? Właśnie ostatnia noc przed wyjazdem była „winna” temu, że Grażyna wstała z wielkim bólem w tylnej części ciała i zadziwiające było to, że sześciogodzinna podróż pociągiem na trasie Toruń – Katowice, minęła bez większych problemów.

Ale co się odwlecze, to … wiadomo, zaczeka.
Tak właśnie stało się naszym beskidzkim pielgrzymowaniem.

Po raz pierwszy w naszej historii – jak wiadomo, zawsze musi być ten pierwszy raz – byliśmy prawie cały dzień na jednej Drodze św. Jakuba – w jednym czasie ale w różnych miejscach.
O tym będzie dzisiejsze, Tomasza – opowiadanie.

Zacznijmy jednak od dzisiejszego, kościelnego wspomnienia, czyli od błogosławionej Marii Ledóchowskiej, siostry św. Urszuli Ledóchowskiej, której parafię niedawno nawiedziliśmy (Lubostroń) i gdzie mieliśmy przyjemność zaznać, pielgrzymiego noclegu.

Maria Teresa Ledóchowska – [1863-1922] „polska misjonarka, założycielka oraz pierwsza kierowniczka generalna Zgromadzenia Sióstr Misjonarek św. Piotra Klawera (klawerianki).„Zasługi bł. Marii Teresy Ledóchowskiej na polu misji i walki z niewolnictwem zjednały jej miano „Matki Afryki” (chociaż nigdy Afryki nie odwiedziła). 19 października 1975 r. Papież Paweł VI zaliczył ją w poczet błogosławionych, a na prośbę biskupów polskich ogłosił 20 stycznia 1976 roku patronką dzieła współpracy misyjnej w Polsce. Maria Teresa zmarła w Domu Generalnym swojego zgromadzenia, w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Od 1934 jej ciało znajduje się w domu generalnym Sodalicji.” [pl.wikipedia.org]

zdjęcie : internet

[relacja Tomasza]
Z plecakiem na plecach, z błogosławioną Marią oraz ze świętym Jakubem swoją dzisiejszą samotną wędrówkę rozpocząłem przy kościele, który już od dwóch-trzech lat był w naszych planach ale zawsze było nam coś „nie po drodze” lub wybieraliśmy inne miejsca do wędrowania.
RZYKI – to miejscowość w której znajduje się kościół św. Jakuba Apostoła.

„Nazwa wsi pochodzi od licznie spływających potoków. Pierwotnie Rzyki określano jako Nową Wieś. Później pojawiły się: Rzeczki, Rzyczki. Po osadnikach wołoskich pozostały ślady w postaci nazw przysiółków np. Praciaki (od słowa proc – człowiek zajmujący się hodowlą świń). Rzyki powstały w latach 1558–1560. Po raz pierwszy wzmiankowane zostały w 1564 roku jako Nowa Wieś, w 1569 jako Nowa Wieś Zagorniki, a w 1580 jako Rzeczki. Słynęły z wyrobu gontów zwanych regionalnie pascekami. Mieszkańcy zajmowali się również tkactwem i wyrobem szkła. W XVIII w. na stokach Turonia (683 m) funkcjonowała niewielka huta szkła. W 1789 roku powołano tutaj sąd kupiecki, który rozpatrywał sprawy osadników klucza zatorskiego.” [pl.wikipedia.org]

Ponad dwustuletni obiekt sakralny pod wezwaniem naszego Patrona przyjął mnie szeroko otwartymi drzwiami, gdyż na poranną godzinę zaplanowano jakieś nowennowe nabożeństwo. Kościół św. Jakuba [KOŚCIÓŁ NR 58]

„Kościół parafialny w Rzykach zbudowano w latach 1793-1796, wieżę dobudowano w 1835r., podwyższono w 1924r.” – czytamy na ulotce, którą otrzymałem popołudniu od Basi i Jarka, znanych Wam, naszych przyjaciół i towarzyszy pielgrzymowych, którzy od rana pielgrzymowali z Wadowic do Rzyk, właśnie.
”Kościół powstał, gdy właścicielką Rzyk i dóbr zatorskich była Zofia z Małachowskich, hrabina Duninowa, z fundacji przede wszystkim mieszkańców wsi, prywatnych darczyńców i skromnej pomocy sąsiednich wiosek. Z pierwotnego zamysłu budowy drewnianego kościoła krytego gontem (z 1787r.) zrezygnowano w 1793r. na rzecz murowanej świątyni. Autorem nowego projektu był austriacki architekt Andreas de Breuning. Najpierw na jego budowę przeznaczono miejsce na Skałce (pograniczne osiedla Hajosty i Polaki), zamienione niedługo potem, na obecne.”

Na temat niejednego etapu przemierzonego na Drodze św. Jakuba mógłbym spokojnie napisać książkę a może i nawet grubą księgę. Z takim właśnie etapem zmierzyłem się w tą pierwszą lipcową sobotę. Postaram się jednak zachować zawartość blogową, żeby Wam nie zanudzić swoim wspomnieniem.

Wyjście z Rzyk to wędrówka drogą asfaltową z towarzystwem rzeczki Wieprzówka, szumiącej raz po lewej a raz po prawej stronie uszu. To około pięciokilometrowy odcinek, jak to często nazywamy – rozgrzewkowy. Nie specjalnie była męcząca, więc pierwszy fragment szło się luźno i przyjemnie. Dochodząc do os. Mydlarze, asfalt się kończy i rozpoczyna się kamienista ścieżka, nie wiadomo kiedy zmieniająca się w kamieniste ścianki i podejścia. Człowiek zaczyna zwalniać tempo, stękać, sapać i sam się dziwiłem, że rzadko mi się te objawy pojawiają a skoro są, to DROGA jest wymagająca lub bardzo wymagająca.

W bardzo wolnym tempie doszedłem do Przełęczy pod Gancarzem i postanowiłem skorzystać z kilku chwil na odsapnięcie. Oczywiście, chwilę też trwało aż znalazłem ślad wędrowania, bo nitka jakubowa Beskidzkiej Drogi była oznakowana skromnie, żeby nie powiedzieć bardzo skąpo. Ale skoro tu dotarłem, to czułem, że jestem blisko dzisiejszego pierwszego celu, czyli Groni św. Jana Pawła II (890 m.n.p.m.) i widząc obok biegnącego osobnika, też ruszyłem z impetem w tym samym kierunku.

Najpierw jednak, zobaczyłem schronisko górskie PTTK Leskowiec i tam postanowiłem zrobić sobie dłuższy odpoczynek, posilić się i nacieszyć pięknymi, górskimi widokami. Dzięki uprzejmości Pani z bufetu mój kubeczek metalowy pachniał gorącą kawą a obok kubka, stał telefon, na którym mogłem zobaczyć moją małżonką, będą w tym czasie na katowickim dworcu kolejowym (uprzedzając deko – czekającą na pociąg Kolei Śląskich do Żywca).

„Uroczyste otwarcie obiektu miało miejsce 3 września 1932 roku, a inauguracja pierwszego sezonu narciarskiego niespełna dwa miesiące później – 1 listopada. 3 września 1933 roku poświęcenia schroniska dokonał ks. Edward Zacher, katecheta Karola Wojtyły i przyszłego papieża Jana Pawła II. „Pod szczytem drewniany domek na podmurowaniu, zupełnie prosty i zwyczajny, nie chorujący na stylowość. To było pierwsze w tej części Beskidu Małego schronisko” – tak wspominał swą obecność na otwarciu Władysław Krygowski, działacz PTT. Ponieważ schronisko „pękało w szwach” w 1934 roku dobudowano do niego jadalnię i powiększono kuchnię.” [leskowiec.pttk.pl]

Dopiero po kilkunastu minutach odpoczynku powędrowałem kawałek w górę, nad schronisko gdzie znajduje się wspomniana wcześniej Groń poświęcona świętemu Janowi Pawłowi II której centralną część stanowi Sanktuarium pw. Matki Bożej Królowej Gór. [zamknięte niestety i niedostępne dla górskich wędrowców czy jakubowych pielgrzymów].

„Szczyt ten początkowo miał nazwę Jaworzyna. Jan Paweł II w latach swego dzieciństwa i młodości wielokrotnie wchodził na szczyt – później również jako biskup. Latem pokonywał szlak piechotą, zimą jeździł tu na nartach. Ostatni raz wszedł na Leskowiec i Jaworzynę jako kardynał w 1970, po mszy, odprawionej z okazji 25-lecia kapłaństwa w Kalwarii Zebrzydowskiej. Z tego względu wystarano się o zmianę nazwy szczytu.” [pl.wikipedia.org]

Można by w tym miejscu usiąść i zapomnieć o wszystkim, co pozostało na zewnątrz tego – ogrodzonego drewnianego ogrodzeniem – miejsca, bo samo ono ma w sobie to coś, co każe usiąść i wyłączyć niepotrzebne myśli. Ale nie ma co się dziwić, przecież wiele lat temu, przechadzał się tędy nasz święty papież a dla wielu wciąż … Karol Wojtyła.

Ale radość ze zdobycia szczytu LESKOWIEC jest w tym miejscu przedwczesna. Można jeszcze spotkać artykuły mówiące o schronisku „Pod Leskowcem” co świadczyło o tym, że do szczytu trzeba jeszcze trochę dojść. I tak właśnie zrobiłem, przez Przełęcz Władysława Midowicza dotarłem na sam szczyt, czyli na wysokość 922 m.n.p.m. by stamtąd niespiesznie z wielką radością rozejrzeć się po Beskidzie Małym. Widoki takie, że chciało by się „wypstrykać” całą zawartość telefonu lub kręcić film za filmem. Na kilku ujęciach poprzestałem, bo internet jest zapchany zdjęciami z tego miejsca a ja przecież swoje widoki „zapisałem” w pamięci.

Schodząc głownie w dół, po obu stronach zejścia rosły gęsto krzewy z łakociami, zwanymi czaso-powstrzymywaczami, czyli po prostu z pysznymi, leśnymi jagodami. Jedne były na wysokości kostek a inne rosły na wysokości moich oczu. To piękne uczucie nie musieć się schylać a jednak zajadać się tymi pysznymi kuleczkami. I tu odkrycie, którego nigdy nie zdarzyło mi się jakoś doznać, zjadłszy – bez przesady – kilkadziesiąt jagód, moje kubki smakowe wydostały z nich trzy smaki : słodkie, bardzo słodkie i okropnie gorzkie żeby nie powiedzieć bardzo cierpkie. Musiałem wejść aż tak wysoko, żeby wydobyć z siebie takie jagodowe odkrycie !

„Do tradycyjnie przygotowywanych dań i przetworów z owoców jagody (borówki czarnej), należą m.in. : jagodzianki, pierogi z jagodami, ciasto jagodowe, zupa jagodowa, sok i nalewki z jagód … oraz sos cumberland* (stosowany do drobiu) – jasna zasmażka rozprowadzona z sokiem jagód, doprawiona sokiem z cytryny, cukrem i solą”
* „Nazywany czasem sosem oksfordzkim, cumberland najczęściej jest zaliczany do sosów angielskich, co sugeruje jego nazwa. Pochodzi ona od nazwiska, które po abdykacji przyjął ostatni król Hanoweru – Jerzy V. Po raz pierwszy sos ten miał być podany w Penzingu pod Wiedniem, gdzie osiadł on w 1866”

Po przejściu Przełęczy Beskidek zobaczyłem niebieską tabliczkę z napisem „Kaplica Jezusa Miłosiernego na Klimosce – 900 m”. Przyznam się szczerze, że z myślami biłem się co najwyżej trzy sekundy, bo moje nogi już wykonały potrzebny skręt w prawo, by oddalić się niedaleko (tak mi się wydawało) od nitki szlakowej. Nawet gdy schodziłem stromo w dół w kierunku rzeczonej kaplicy, nie dopuszczałem do siebie informacji, że skoro mam przed sobą strome zejście to w drodze powrotnej będę się zmagał z bardzo stromym podejściem. Ale nogi szły i nie zamierzały się wcale zatrzymać… chyba że przy drewnianym płocie, okalającym piękną, murowaną kapliczkę, wokół której była zbudowana drewniana stacja krzyżowa i przy terenie pełnym wielokolorowych kwiatów. Motyle, ptaki i jaszczurki chyba wiedzą jak wygląda zwierzęcy raj – to miejsce zdecydowanie do takich należy. Ludzkości – na ich szczęście – dużo tu nie zagląda.

Zajrzyjcie – proszę – na stronę internetową : https://bielsko.gosc.pl/doc/6814444.Slawek-a-moze-bys-wybudowal-na-Klimosce-kaplice-Jezusa by poczytać to, czego Wam nie napiszę i nie opowiem na naszym, muszelkowym blogu. A że zapraszam Wam tu serdecznie i całym sercem – to przecież wiecie, jeśli mnie trochę znacie.

Ale opowieść z tego miejsca będzie – otóż, przy drewnianej figurze, na stojaku z kwiatami, przyczepiona jest karteczka o zbliżonej treści : „Jeśli już tu jesteś to podlej wszystkie doniczkowe kwiaty.” Rozejrzałem się i przy kapliczce znalazłem plastikowe butelki z wodą. Sam święty Jakub może i się zdziwił, ale wziąłem tą butelkę i podlałem wszystkie kwiaty rosnące w doniczkach przy kapliczce. Uśmiechnąłem się na myśl wykonanej czynności i zwróciłem uwagę, że na każdej drewnianej stacji krzyżowej również rosną kwiaty i są to kwiaty doniczkowe. Wykonałem więc kolejną rundkę dookoła tego miejsca i podlałem również i te kwiatki.

Zastanowiłem się przez chwilę jak poinformować innych, że kwiaty podlane i nie trzeba tego już dzisiaj robić. Wyjąłem chusteczkę (z kieszonki plecaka – dziękuję Kochanej małżonce, że mi je tam włożyła) i długopis, skrobnąłem delikatnie kilka słów, żeby było czytelnie i dołożyłem muszelkową plakietkę.
Nie mam pewności że Ktoś to znajdzie i przeczyta ale nadzieję taką stamtąd wyniosłem.

Kolejnych kilkanaście minut poświęciłem na powrót stromym wzniesieniem, by ponownie stanąć na szlaku Beskidzkiej Drogi św. Jakuba i nią powędrować, przez kilka przełęczy (m.in. Anula, czyli pod Mladą Horą) – by dojść do miejscowości Kocoń, dając mi tym samym informację, że wyszedłem z Parku Krajobrazowego Beskidu Małego.

To w wielkim uproszczeniu opis Drogi, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, dostarczyła mi ogromną ilość emocji – przez zmęczenie do radości i odwrotnie, Drogi która pokazała mi że „niemożliwe” naprawdę nie istnieje. Płaskoziemcy, do których się zaliczamy, też mogą zdobywać szczyty i wędrować górskimi graniami – nie przymierzając – jak młoda łania.

Po około siedmiu godzinach doszedłem do kolejnej miejscowości Ślemień, gdzie miała się zadziać druga część dzisiejszego pielgrzymowania.

BESKIDZKA DROGA ŚW. JAKUBA
ŚLEMIEŃ – JASNA GÓRKA – ŚLEMIEŃ – 7 km

[komplet Pielgrzymów]
Jak już wcześniej zostało wspomniane, nasi Przyjaciele przewędrowali etap z Wadowic do Rzyk i samochodem podjechali do Ślemienia, gdzie tak jak my, znaleźli sobie miejsce na odpoczynek i nocleg w miejscowym Szkolnym Schronisku Młodzieżowym.

Ale skoro powstał plan to należało go bezwzględnie i bez ustępstw realizować. Gdy po godzinie 14-tej potwierdziliśmy sobie wzajemnie, że z Żywca do Ślemienia wyjechała busem kobieca połówka MUSZELEK, to ta męska usiadła na ślemieńskim Rynku i tu ściągnęła pozostałych pielgrzymów, wracających na miejsce odpoczynku.

Na słonecznym placu doszliśmy z Łazikami do porozumienia, że nie jesteśmy jeszcze bardzo zmęczeni i możemy przejść się w miejsce, które warto odwiedzić będąc w okolicy Ślemienia.

Koncepcje były przeróżne, od spaceru do podjechania tam autem, lecz należało najpierw z uporem doczekać na przyjazd białego busa. Posiłek się przeciągał do granic i nawet uzupełnienie brakującej wody w pobliskim sklepie, nic nie pomógł. Przyjaciele byli z lekka zniecierpliwieni ale nie wiedzieli co na ten czas, zaplanowaliśmy.
Bus – z 10 minutowym opóźnieniem, przywiózł piękniejszą część muszelkową i po kilku chwilach Grażynka pojawiła się ma ślemieńskim Rynku. Zaskoczenie bytomskich pielgrzymów mieszało się z radością i zdumieniem, że mimo wszystko, tą sobotę spędzimy razem, w komplecie.

Na wszystkie opowieści i wyjaśnienia był czas podczas prawie godzinnej wyprawy do miejsca o przepięknej i zbliżonej do znanego miejsca nazwie, czyli na JASNĄ GÓRKĘ. W tym miejscu, znajduje się Sanktuarium Maryjne i Grota – do której pielgrzymują wędrowcy i pielgrzymi jak na tą częstochowską, większą i zdecydowanie bardziej w świecie znaną – JASNĄ GÓRĘ.

„Kult Matki Boskiej na wzgórzu noszącym nazwę Komorkowego Gronia, górującego nad Ślemieniem sięga XV wieku. Związany jest z pielgrzymowaniem mieszkańców tych okolic do Matki Boskiej Częstochowskiej. Kaplica została tutaj zbudowana w XVII wieku. Ślemień należał wówczas do parafii w Rychwałdzie. W 1623 roku rodzina Komorowskich sprowadziła z Małopolski do kościoła w Rychwałdzie obraz Matki Boskiej, który zasłynął cudami. Ale mieszkańcy Komorkowego Gronia nadal gromadzili się w swojej kaplicy. Dlatego proboszczowie, rychwałdzki i suski, interweniowali i kazali zburzyć obiekt. Spowodowało to żałobę zarówno wśród górali, jak i licznych pielgrzymów, którzy przybywali tutaj ze Słowacji i Moraw. Dwa wieki później Józef Pochopień – mieszkaniec Ślemienia – ufundował figurę Matki Boskiej Niepokalanie Poczętej, którą umieścił w kamiennej grocie. Pod spodem wytrysnęło cudowne źródełko. W latach 1862-1866 roku za sprawą ks. Antoniego Antałkiewicza figura została obudowana kościołem. Miało to upamiętniać 900-lecie chrztu Polski. Pod koniec XIX stulecia ks. Franciszek Krupa zapoczątkował zwyczaj uroczystego wprowadzania pielgrzymek, którym naprzeciw wychodzili duchowni ze Ślemienia z chorągwiami i feretronami. Tradycyjnie, po przybyciu na miejsce każda grupa pątników trzy razy obchodziła kościółek. Powracając zaś w swoje strony pielgrzymi zabierali ze sobą wodę ze źródełka. Od końca XIX stulecia wzgórze zaczęło być znane jako Jasna Górka – mała Jasna Góra. (…) W 1961 i 1968 roku sanktuarium odwiedził Karol Wojtyła, wówczas metropolita krakowski.” [silesia.edu.com]

Znaleźliśmy tu również naszego Patrona.

W samym Ślemieniu znajduje się kościół i parafia Narodzenia św. Jana Chrzciciela, gdzie poszliśmy wszyscy na wieczorną mszę świętą, by po niej zobaczyć na spokojnie wnętrze świątyni i zadbać o pieczątki do naszych pielgrzymich paszportów. Ksiądz proboszcz z uśmiechem zaprosił nas do kancelarii i słuchając naszych opowieści jakubowych oraz bytomskich, spełnił nasze pieczątkowe oczekiwanie.

Warto też w tym miejscu wspomnieć, że w mszy świętej koncelebrowanej brało udział dwóch kapłanów – proboszczowi towarzyszył ksiądz Teofil, orionista pochodzący z tej miejscowości a obchodzący całkiem niedawno 50-lecie święceń kapłańskich.
Ze źródeł parafialnych można wyczytać, że „służył” ludziom w Wołominie, Kaliszu, w Brazylii i na Białorusi.
Na widok muszli jakubowej na pielgrzymiej szyi, bardzo się wzruszył i ucieszył a po nabożeństwie – przez kilka minut – rozmawiał z nami w kościelnej zakrystii, pytając o Drogę jakubową i informując nas, że najbliższy odpust św. Jakuba spędzi w przepięknej, jakubowej Sance, będąc tam gościem i głosząc tam Słowo pasterskie.
Może Ktoś z Was też się tam wybiera?

Serdecznie księdza Teofila uściskaliśmy na pożegnanie.

Emocje tej wyjątkowej i jedynej w swoim rodzaju mogły ostudzić tylko zimne lody w drodze do Schroniska Młodzieżowego oraz sen, na który wszyscy solidnie sobie dzisiaj, „zasłużyliśmy”.

BUEN CAMINO !

2 komentarze

Dodaj komentarz