Gdyby Ktoś przewidział w 2021 roku, że skoro przeszliśmy fragmentem Beskidzkiej Drogi św.Jakuba, to nie poprzestaniemy na tym – pewnie byśmy się szeroko uśmiechnęli i powiedzieli „dobry żart”.
Rok później znowu przeszliśmy kolejny etap tej pięknej Drogi a w ubiegłym – jeszcze trzy. Wciągała nas ta jakubowa Droga, po kawałeczku.
Możemy śmiało powiedzieć, że w tym roku zdecydowanie Beskidy – szeroko rozumiane – były najczęściej przez nas odwiedzanym rejonem Polski. Jak policzyliśmy, to w roku 2024, stajemy na tej nitce szlakowej, dzisiaj, po raz … dwunasty. Ponad 160 kilometrów przewędrowanych – tego nie wyśnilibyśmy sobie w żadnym, nawet najpiękniejszym śnie.
„Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona”
(Albert Einstein)
Wiele naszych rozmów, w czasie weekendowych, parkowych spacerów przekierowujemy na toru caminowe, ogólne i te bardziej szczegółowe, wymyślając sobie różne trasy i ścieżki, które chcielibyśmy przewędrować a jak się już wielokrotnie okazało nasze marzenia są bezkresne a nie zawsze dochodzą do skutku.
Wszędzie chcielibyśmy być, każdą Drogę chcielibyśmy przemierzyć – rzeczywiście wyobraźnia przerzuca nas w różne rejony naszego pięknego kraju.
Polska jest piękna i dlatego zachęcamy i namawiamy Wszystkich bez wyjątku – wędrujcie polskimi szlakami, tymi turystycznymi, górskimi czy muszelkowymi, czyli Drogami świętego Jakuba.
„Przyjaciele, z którymi zabijamy czas, to właśnie prawdziwi przyjaciele.”
(J.R.R. Tolkien)
Gdyby nie Barbara i Jarosław, czyli znane Wam już „bytomskie Łaziki” to pewnie nie bylibyśmy tak daleko na tym beskidzkim szlaku, jak jesteśmy w tej chwili.
Szczerze mówiąc, gdy
oczami wyobraźni widzieliśmy odległe Wadowice, to mieliśmy wiele własnych pytań
i wątpliwości.
O Kalwarii Zebrzydowskiej marzyliśmy wielokrotnie i wiedzieliśmy tylko tyle – że dojeżdża tam pociąg i można po prostu tam pojechać.
Miejscowość z której dzisiaj wyruszamy, była często przez nas wspominana ale naprawdę z „odległym” terminem jego odwiedzenia.
Bardzo się cieszymy, że święty Jakub dał nam towarzystwo, które tak jak my, chce przemierzać caminowe szlaki bez względu na odległość, na czas spędzony na dojazdach czy na inne trudności komunikacyjne.
SUŁKOWICE poznaliście już miesiąc temu, więc tylko dopowiemy, że rozpoczynamy i skończymy tą sobotę na centralnym miejscu tej miejscowości, czyli na Rynku, przy którym znajduje się Urząd Miasta oraz kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Nieopodal, znajduje się przystanek komunikacji na którym wsiedliśmy do busa, który nas zawiózł bezpośrednio do Myślenic. Pogoda nas nie rozpieszczała z rana – spojrzeliśmy na nasze telefony komórkowe i na komunikaty pogodowe, które informowały nas, że balansujemy na poziomie zera stopni Celsjusza. Trochę na minusie, trochę na plusie ale jednak, zero. Dawno nie wędrowaliśmy przy tak mroźnej aurze. Pocieszające jednak w tym wszystkim jest to, że było sucho i momentami słonecznie, co sprawiało z każdą godziną większą radość.
MYŚLENICE – „wzmiankowane od XIII wieku, uzyskały lokację miejską w 1342 roku. Miasto królewskie Myślimice położone było w drugiej połowie XVI wieku w powiecie szczyrzyckim województwa krakowskiego. Wchodziło w skład klucza myślenickiego, stanowiącego uposażenie kasztelanów krakowskich. Nazwa miasta pochodzi, wedle jednej z hipotez, od imienia założyciela osady – Myślimira.”„Kluczową datą w historii osady był rok 1342, kiedy miała miejsce lokacja miasta. Przywilej lokacyjny nadał Myślenicom król Kazimierz Wielki. Sprzedał sołectwo myślenickie dwóm mieszczanom z Wieliczki (obaj nosili imię Hynko). W tym samym roku kasztelan krakowski Spytko z Melsztyna ufundował kościół parafialny. Od tego czasu miasteczko zaczęło się prężnie rozwijać. Myślenice odwiedził m.in. Mikołaj Rej, który tam kończył trzecią księgę Żywota człowieka poczciwego. Oprócz niego w mieście przebywał król Władysław Jagiełło i królowa Jadwiga, a także cesarz Zygmunt Luksemburski, królowie Węgier i Danii oraz liczni książęta.” [pl.wikipedia.org]
Dla nas najważniejsze było to, że pielgrzymowanie rozpoczęliśmy w pobliżu kościoła pod wezwaniem naszego, pielgrzymkowego Patrona, czyli św. Jakuba.
O historii jakubowej świątyni możemy wyczytać w sieci, że :
„W XIII w. po wschodniej stronie wzgórza na Stradomiu, istniała pierwotna osada myślenicka z drewnianym kościołem, potwierdzonym źródłowo w 1325 roku. Kościół ten pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Panny Marii istniał jeszcze w 1480 roku. Obecny murowany wybudowany został w ostatnich latach XV wieku. W 1655 r. został zniszczony przez Szwedów i dopiero po kilkunastu latach odnowiony. W latach 1800–1810 został przeznaczony na wojskowy magazyn, a następnie wystawiony na licytację z przeznaczeniem do rozbiórki. Mieszczanin Jan Traczowski kupił ten obiekt, gruntownie wyremontował i w 1815 r. przekazał miastu. Nadano mu nowe wezwanie – św. Jakuba Apostoła. W 1886 r. nawę nakryto nowym drewnianym stropem, w 1891 wybudowano dzwonnicę. W 1891 r. według projektu Sławomira Odrzywolskiego dobudowano zakrystię, a po zachodniej stronie kruchtę.” [pl.wikipedia.org]
Kościół św. Jakuba [KOŚCIÓŁ NR 59] to świątynia cmentarna acz nabożeństwa niedzielne się tam odbywają. Nie dane nam było dzisiaj zajrzeć do wnętrza świątyni ale i z zewnątrz było co oglądać. Tablice pośmiertne które trudno się czytało ale zawierały piękne treści.
Gdy przeszliśmy kilka minut przez miasto i doszliśmy do myślenickiego Rynku, w wąskiej alejce wypatrzyliśmy dojście i wejście do kościoła Narodzenia NMP, a precyzyjniej ujmując do Sanktuarium Matki Bożej Myślenickiej.
„W Myślenicach na Stradomiu wzniesiono pierwszy kościół drewniany w drugiej połowie XIII wieku, pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, w miejscu gdzie obecnie stoi kościółek Świętego Jakuba.
Król Kazimierz Wielki wydał w 1342 roku przywilej lokacyjny, dzięki któremu Myślenice stały się miastem. W tym samym roku Spytek z Melsztyna, kasztelan krakowski, wzniósł nowy kościół murowany – nieco bliżej Rynku niż obecnie stojący. Przejął on funkcję kościoła parafialnego. Nosił ten sam tytuł Narodzenia NMP, co kościół na Stradomiu. Stał zaledwie 115 lat. Zburzyli go zbuntowani żołnierze w 1457 roku, którym Rzeczpospolita nie wypłaciła żołdu za udział w wojnie z Zakonem. Przybyli do Małopolski i wiele miejscowości zajęli, w tym również Myślenice. Król Kazimierz Jagiellończyk zwołał pospolite ruszenie przeciwko buntownikom, ono jednak, chociaż zajęło miasto, nie podjęło ostatecznej walki. Buntownicy zaczęli sypać wały na które wykorzystali kamienie rozwalając kościół. Na krótki czas ponownie kościółek na Stradomiu stał się kościołem parafialnym.Obecny kościół parafialny pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Myślenicach został zbudowany w 1465 roku, za księdza proboszcza Jana ze Śremu. Jest to budowla jednonawowa, do której z biegiem lat dobudowano: wieżę w 1543 r., kaplicę Matki Bożej, Pani Myślenickiej, w latach 1642-1646, zakrystię w latach 1666-1669, (w miejsce powały założono sklepienia kolebkowe z lunetami w 1790 r.), kaplicę Pana Jezusa w 1794 r. oraz kruchtę południową w 1862 r., a nieco później kruchtę południowo zachodnią.” [ze strony internetowej parafii]
Po zwiedzeniu Rynku i posileniu się kanapkami oraz rogalami z białym makiem z przyrynkowej cukierni, mogliśmy wyjść z Myślenic i oddać się – prawie w pełni – Matce Naturze. Weszliśmy w pasmo Barnasiówki znajdujące się na Pogórzu Wielickim i najpierw czekało nas pierwsze – dzisiaj – strome podejście. Nie będziemy ukrywać, łatwo nie było, ale jak się później okaże, była to przysłowiowa „bułka z masłem”. Minęliśmy lekko bokiem Dalin (506m.n.p.m.) a idąc dalej, najwyższy szczyt tego pasma, czyli Barnasiówkę właśnie i byliśmy prawie na wysokości 566m.n.p.m.
Dokładnie o godzinie 12:12 (a warto w tym miejscu dodać, że wyjechaliśmy z Bytomia po godzinie 6-tej rano a wyjście w Myślenicach, koło kościółka św. Jakuba byliśmy przed godziną 9-tą) stanęliśmy na skrzyżowaniu Dróg gdzie musieliśmy podjąć jedną, ważną acz wspólną decyzję : czy mamy chęci i siły aby przemierzyć dystans 700 metrów z wielkim, prawie stumetrowym obniżeniem terenu, by obejrzeć…kamień. Nie taki zwykły, tylko Diabelski Kamień.
Nie było innej opcji – poszliśmy.
Diabelski Kamień jest pojedynczą, kilkumetrową skałą w kształcie maczugi. Obok niej znajduje się długi, skalny mur po którym można się swobodnie powspinać i pooglądać okolicę z góry. Oprócz mgły nie było dzisiaj nic ciekawego do oglądania. Jest również tablica z podstawowymi informacjami oraz opisem związanej z tym miejscem legendy.
„Z Diabelskim Kamieniem w Rudniku, podobnie jak z wieloma innymi tzw. diabelskimi kamieniami, związana jest legenda. Po wybudowaniu sanktuarium i kalwarii w Kalwarii Zebrzydowskiej, między ludźmi zapanowały pokój i zgoda. Nie mógł tego ścierpieć diabeł i zaplanował zniszczyć sanktuarium ogromnym głazem spuszczonym z dużej wysokości. Zmuszony jednak został do zawarcia umowy ze św. Piotrem, na mocy której musiał zostawić kamień w tym miejscu, w którym zastanie go pianie koguta. Kamień był jednak tak ciężki i niósł go z tak daleka, że musiał wielokrotnie odpoczywać i nie zdążył przed świtem. Pianie koguta zastało go, gdy mijał Pasmo Barnasiówki, tutaj też opuściły go siły i zostawił kamień w lesie…”
Wszystkie ścieżki w dół prowadziły w kierunku wsi Rudnik, natomiast my wędrowaliśmy w kierunku miejscowości Sułkowice, dlatego też, drogą powrotną zafundowaliśmy sobie drugą dzisiaj poważną wspinaczkę. Śliskie, mokre liście sprawiały, że stopy stawialiśmy niepewnie i poszukując każdorazowo jakiegoś oparcia pod butem. O ile podeszliśmy bezpiecznie i wróciliśmy na jakubową ścieżkę, to zejście do Sułkowic było bardziej trudne i skomplikowane. Niestety, obite kolana i stłuczony łokieć, będą kilkudniową pamiątka tej jesiennej wędrówki. Ale nie narzekamy – śmiemy stwierdzić, że szliśmy dzisiaj jednym z piękniejszych, caminowych odcinków w Polsce.
Podsumowawszy dzisiejszą pielgrzymkę, chcielibyśmy Was serdecznie na ten fragment Beskidzkiej Drogi św. Jakuba serdecznie zaprosić. Oznakowanie zarówno jakubowe jak i turystyczne (żółty szlak) należy określić jako wzorowe żeby nie napisać „wzorcowe”. Nie ma potrzeby wyciągać telefonu i zaglądać w ślady gps.
Można co najwyżej wyszukiwać na mapach ciekawe punkty do zobaczenia a – zwłaszcza w jesienny, mokry i wilgotny dzień – oddać się rozmyślaniu by dojść do odpowiedzi na pytanie : czy to my zbliżyliśmy się dzisiaj do chmur, czy to jednak one zeszły do nas, by zasłonić nam wszystkie widoki, możliwe do zobaczenia.
Jeszcze jedno zdjęcie – uwierzcie nam, było przepięknie i bajecznie.
A jeśli kapłani, z Myślenic oraz Sułkowic, zaproszeni przez nas, zajrzą na naszego bloga i znajdą się na stronie z dzisiejszą wędrówką, niechaj czują się serdecznie pozdrowieni z Bytomia. Obie otrzymane dzisiaj pieczątki, sprawiły, że z uśmiechem na szlak wychodziliśmy i z jeszcze większą radością, mogliśmy ten etap zakończyć.
BUEN CAMINO !
💙💛
🤗🤗🤗