VIA REGIA 3 dzień … TOSZEK – GÓRA ŚW. ANNY

To co stało się rano, przeszło nasze najśmielsze życzenia. Właściciel restauracji, Pan Wojciech, osobiście, przyrządził nam obfite i przepyszne śniadanie. Jajka sadzone z boczkiem, świeże pieczywo i warzywa sprawiły, że czuliśmy się jak w pałacu. Nie dość, że zjedliśmy posiłek na miejscu, dostaliśmy dokładkę wszystkiego, abyśmy zrobili sobie kanapki na drogę.

W tym miejscu bloga, mimo upływu czasu, musimy to wyrazić:
Panie Wojciechu, dziękujemy za gościnę, rozmowy i pyszny posiłek. Kiedyś do Pana i pańskiej restauracji wrócimy. Mamy taką nadzieję.

Przez Ligotę Toszecką, Kotulin i Sieroniowice, pokonawszy ok. 19 kilometrów, dotarliśmy do miejscowości o ciekawej nazwie Zimna Wódka z drewnianym kościołem św. Marii Magdaleny. Ta barokowa świątynia, znajdująca się w centralnym miejscu tej wsi, została wzniesiona prawie 500 lat temu (w 1524 roku).

Przesiedzieliśmy prawie godzinę pod daszkiem tego obiektu, gdyż deszczowi przypomniało się, że dawno nie padał na ziemię i na Pielgrzymów. No cóż, zawsze to była godzina odpoczynku. Do soboty, kiedy to wrócimy wieczorem do Bytomia, nie spadła na nas już ani jedna, deszczowa kropelka.

Gdzieś w Czarnocinie dołączył do nas czworonożny towarzysz. Nie wiedzieliśmy skąd się wziął i dokąd zmierza, sami też staraliśmy się go nie wołać i nie „zaprzyjaźniać się” z nim, licząc, że na którymś odcinku postanowi nas opuścić i zawrócić. Nic z tego. Piesek niewielkiego gabarytu wędrował z nami przez pola i błota aż do Poręby. Tam, dzięki pewnym mieszkańcom, udał się go zostawić i dzięki temu, na Górę św. Anny mogliśmy się już wspinać sami. Wspinanie się pod Bazylikę w niczym nie przypominało naszego pierwszego, piekarskiego „wzniesienia”. To była dla nas wielka góra. Nie bez powodu całą miejscowość ma w nazwie „Górę”. Dawniej, nazwy które tu obowiązywały to Góra Św. Jakuba lub Góra św. Jerzego. Dopiero z czasem, to miejsce pielgrzymkowe otrzymało nazwę ważną do dzisiejszego dnia, czyli Annaberg. Mimo, świecącego słońca i trzydziestu kilometrów w nogach, z lekką zadyszką obojga, dotarliśmy na samo wzniesienie i mogliśmy podziwiać już z góry piękne widoki, które leżały u naszych stóp. Krótkie zwiedzanie kościoła i placu spowodowane było planem dnia następnego, wiec najlepszym rozwiązaniem było przejście jeszcze kilkuset metrów w kierunku Domu Pielgrzyma i zakosztowanie odpoczynku – każdy na swoim łóżku. Relaks, to była najbardziej potrzebna czynność po takim wyczerpującym odcinku, jaki dzisiaj zapodał nam św. Jakub. Skusiliśmy się jeszcze na zjedzenie posiłku w centrum wsi, w Restauracji „Pod Jeleniem”, która, tak jak toszecka „Złota Kaczka” posiadała w swoim menu, posiłek dedykowany pielgrzymom, którzy po okazaniu paszportów Pielgrzyma, mogli go zjeść po dostępnej cenie. I rzeczywiście, cena była przystępna, ale sam posiłek nie sprawił, żebyśmy kiedykolwiek w przyszłości znowu tam zajrzeli.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz