Wiosennie, drugi etap w kolejności ale szlakowo powinien to być etap pierwszy. Gdy wysiedliśmy z pociągu na Dworcu Głównym w Częstochowie patrzyliśmy w niebo z jedną myślą : oby ta niedziela była bez opadów, mając z tyłu głowy, że prawie przez cały poprzedzający tydzień, padał deszcz ze śniegiem lub każdy z opadów osobno. Oczywiście każdy poprosił świętego Jakuba o dobre wędrowanie i wyszedł na ten szlak pielgrzymkowy napełniony radością zarówno spotkania ze Znajomymi wędrowcami jak i z faktu kolejnej, przygody, znakowanej żółtymi strzałkami i muszlami.
W piętnastoosobowym składzie (powiększyła nam się grupa o dwie pielgrzymie duszyczki z Pyskowic) udaliśmy się więc najpierw do kościoła naszego Patrona, znajdującego się przy placu Władysława Biegańskiego.
Początek historii tego kościoła wygląda tak :
„Około 1582 roku Jakub Zalejski wybudował w tym miejscu drewnianą kapliczkę św. Jakuba wraz z przytułkiem dla chorych pielgrzymów. Wówczas była ona umiejscowiona na pustej przestrzeni między Częstochową a Częstochówką. Około 60 lat później prowincjał zakonu paulinów Andrzej Gołdunowski ufundował nową, murowaną kaplicę. W 1683 roku odwiedził ją król Jan III Sobieski, jadąc pod Wiedeń. Było to 24 lipca, w dniu kiedy to jego syn Jakub obchodził imieniny i całą rodziną odwiedzili kościół jego patrona. W 1786 roku przybyły do Częstochowy mariawitki, które prowadziły szkołę dla dziewcząt i osiadły w tej świątyni do czasu wybudowania własnej siedziby, czyli do 1862 roku.” [wikipedia.pl]
Gdy Wszyscy wyszli z kościoła, mogliśmy udać się w kolejną przygodę na Jasnogórskiej Drodze świętego Jakuba. Dzisiejszy etap głównie biegł przez miasto i po twardych nawierzchniach, więc nie szło nam się najlepiej ale przecież – jak się to jeszcze dzisiaj okaże – nie pielgrzym wybiera sobie drogę, tylko pokonuję ją taką, jaką ma przygotowaną i wyznaczoną. Tak więc brukami i asfaltami została naznaczona nam dzisiaj wędrówka Drogą świętego Jakuba. Było kilka przerw, krótszych i dłuższych i niejedna była okraszona słodkościami. Detale dzisiaj pominiemy, bo na pewno przyzwyczailiśmy już Was, że tego na naszej caminowej wyprawie nie brakuje. Jedna z przerw była o tyle ciekawa, że Tereska z Mikołowa zapragnęła usiąść i odpocząć na ławce. Łatwo pomarzyć – trudniej zrealizować. Ale i tu okazało się, że św. Jakub przyszedł nam z pomocą. Gdzieś na dziesiątym kilometrze, spostrzegliśmy, że około 200 metrów od szlaku jest pętla autobusowa, to i pomyśleliśmy, że ławka dla naszej bratniej duszyczki powinna się znaleźć. Nie myliliśmy się ani odrobiny. Obok pętli autobusowej był sklep a przy nim wiata przystankowa. „Mówisz-masz” rzekliśmy i z uśmiechem na twarzach Teresa wraz z innymi wędrowniczkami usiadły na ławeczce, posilając się i popijając przy okazji. Od Pani sklepowej dowiedzieliśmy się, że byliśmy nadal w Częstochowie. Odpoczywaliśmy w dzielnicy o nazwie Liszki Górne.
Do Konopisk szliśmy rozmawiając i śmiejąc się, bo tego „lekarstwa” akurat mamy w Drodze zawsze nadmiar. Rozdajemy go na lewo i prawo, dzieląc się nim z każdym napotkanym człowiekiem.
Chwila odpoczynku przy kościele świętego Walentego i – tak jak my trzynaście dni temu – poszliśmy w kierunku najważniejszego punktu dzisiejszego etapu, czyli do Sanktuarium Krzyża Świętego w Rększowicach. Bardzo nam zależało, żeby naszym caminowym przyjaciołom to miejsce pokazać.
Narzekać można na nawierzchnię taką czy inną ale dopiero gdy człowiek napotka problemy, docenia, po czym i jak idzie. Cztery osoby postanowiły odpocząć już na dłużej i zwiedzić bardziej szczegółowo Sanktuarium a reszta dziarskim krokiem wróciła się – około kilometr – na właściwy szlak. I tu dochodzimy do tego, że nie powinno się nigdy narzekać na to co pod nogami. Najpierw lekkie błotko które przecież wytłumaczyliśmy sobie, padającym od kilku dni na Śląsku, deszczem. Po kilkuset metrach nie było już tak pięknie. Rozlewisko wody było tak wielkie, że skacząc z kępki na kępkę lub z kopczyka błotnego na kopczyk i tak trzeba było zmoczyć buty. Gdy uporaliśmy się z jedną taką przeszkodą, okazało się, że czeka na nas jeszcze powtórka. No cóż, buty i tak mokre, więc troszkę z mniejszą skocznością sarenki, pokonywaliśmy te wodne przeszkody. Niestety, jeszcze jeden zakręt polnej drogi był zalany wodą i ten fragment również należało pokonać. Mniejsza o buty i o stopy – kilka susów w wodzie i byliśmy na suchym lądzie.
Można powiedzieć, że na nasze szczęście, kilometr lub półtora dalej, stały nasze samochody, więc szybka zmiana obuwia i skarpet na suche i można było się udać w drogę powrotną do domu. Nie wspomnieliśmy na początku, że rano, z miejscowości Hutki udaliśmy się trzema samochodami do innej miejscowości Herby Stare, by tam wsiąść do pociągu zmierzającego do Częstochowy. I to był trafiony koncept, bo po zakończeniu pielgrzymki nie musieliśmy wracać po auta pod Jasną Górę do Częstochowy, tylko z lekkim nadłożeniem kilku kilometrów mogliśmy wrócić, każdy do swojego miejsca zamieszkania.
Z premedytacją też nie opisaliśmy tego, co działo się po godzinie dziewiątej rano na parkingu przed dworcem kolejowym. Grupa naszych przewspaniałych, caminowych Przyjaciół powinszowała nam śpiewająco minionej, trzydziestej rocznicy ślubu i obdarowała nas prezentami, które rozpakowaliśmy i czytaliśmy, prawie ze łzami w oczach prawie dokładnie dwanaście godzin później, gdy po gorącej kąpieli postanowiliśmy chwilę odpocząć po wspaniałej acz wyczerpującej momentami, niedzieli. Sprawili nam przeogromną niespodziankę a my odwdzięczymy się Im z pewnością, planując i realizując kolejne przejścia jakubowymi Drogami.
BUEN CAMINO NA WIOSNĘ ! WSZYSTKIM !