[PIELGRZYMKOWY PIĄTEK]
Gdy pociąg wtoczył się na peron w Lesznie, czuliśmy wewnętrznie, że czeka nas przygoda. Przygoda, która zapadnie głęboko w pamięć i o której będziemy opowiadali przez długie miesiące. Zgodnie z planem poszliśmy na lesznieński Rynek, zgłosiliśmy do organizatorki Magdaleny nasz przyjazd i wyszliśmy Wielkopolską Drogą św. Jakuba, za śladem gps, w kierunku kościoła pw. Świętego Krzyża.
Jest to dawny kościół luterański, wybudowany w latach 1711-1720, na miejscu wcześniejszego – drewnianego – który wybudowany w bardzo krótkim czasie (1633-1635), w roku 1656 spłonął. Od 1977 roku kościół ten został przekazany parafii rzymskokatolickiej. Ponad pół wieku temu przy kościele zostało utworzone lapidarium, które tworzyło ok. 100 nagrobków pochodzących z XVII, XVIII i XIX wieku. Coś pięknego – zachęcamy Was do wybrania się tam, jak i do innych miast w Wielkopolsce, gdzie niejedno lapidarium ucieszy oko zwiedzającego.
Gdy wyszliśmy z centrum Leszna, zadzwoniła do nas organizatorka z propozycją, aby nas podwieźć do miejscowości Święciechowa, bo tam już zbliża się troje innych pielgrzymów, więc pewnie będzie nam raźniej iść w większej grupie. Czuliśmy zbliżający się, piątkowy upał, więc zgodziliśmy się na podwózkę, czym zaoszczędziliśmy około godziny drogi. Przy kościele Świętego Jakuba w Święciechowej [KOŚCIÓŁ NR 21] rzeczywiście spotkaliśmy znajomych wędrowców. RADOŚĆ. To jedno słowo opisuje ten moment. Chwila na posiłek, modlitwa w kościele i dalsza droga w powiększonej liczbowo grupie.
Ulicą Wschowską i dalej przez pola, łąki pełne maków i chabrów doszliśmy do miejscowości Trzebiny, gdzie czekała na nas pierwsza tego dnia, skrzyneczka z pieczątką szlakową. Między innymi one były powodem, że już w ubiegłym roku zapragnęliśmy odwiedzić tą Drogę jakubową. Pielgrzym sam przybija sobie pieczątkę do paszportu a gospodarz miejsca przy którym postawiona jest ta skrzynka lub opiekun odcinka dba o to aby były one w dobrym stanie.
Zgodnie z przysłowiem „pierwsze śliwki – robaczywki” pieczątka owszem, była ale tusz wysechł tak, że pieczątka nie pozostawiała ani grama śladu na kartce paszportowej. Szybka burza mózgów, parę pomysłów ze strony pielgrzymów i jakiś ślad w paszporcie każdy z tego miejsca ma. To sprawiło, że z jeszcze większą ochotą poszliśmy dalej i wypatrywaliśmy kolejnych skrzyneczek z pieczątkami, których było po drodze kilka i które jak najbardziej nadały się do ich użycia. Na zakończenie niedzielnego podsumowania, pokażemy całość „zdobyczy” pieczątkowych z tego weekendu.
Kolejny przystanek wypadł nam w gminie Niechłód, gdzie zanim się na dobre rozejrzeliśmy, zostaliśmy zaproszeni do Wiejskiego Domu Kultury na kawę i ciasto. Ku naszemu zdziwieniu, w dużej sali (wyglądem przypominała halę sportową) oprócz dwóch stołów i krzeseł ustawionych było kilka stołów pingpongowych. Zapytaliśmy Panią, która nas zaprosiła na poczęstunek, skąd one się tu wzięły i czy jest zainteresowanie tym sportem. Odpowiedź nas bardzo zaskoczyła. Otóż działa tu klub tenisa stołowego BŁĘKITNI NIECHŁÓD grający w 2 lidzie wielkopolsko-zachodniopomorskiej. O ile nazwę gminy było ciężko od razu zapamiętać, to „błękitni” wpadli do ucha i tam zostali.
Po ciekawej rozmowie, wypiciu kawy i orzeźwiającej wody z miętą, pozbieraliśmy naczynia, zanieśliśmy do przylegającej do sali, kuchni i nawet je po sobie pozwymaliśmy. To zasługa Łukasza, którego chcieliśmy nawet „sprzedać” na rok, aby jeszcze w podzięce za miłe przyjęcie, mył przez kolejny rok, także okna. Śmiechu i radości był ogrom. Tak naładowani, nie zważając na fakt, że słońce jeszcze bardziej przygrzewało, wyszliśmy w kierunku naszego dzisiejszego celu, czyli Wschowy.
Najpierw jednak, zmieniając województwo wielkopolskie w lubuskie, natknęliśmy się na przysiółek Wincentowo i kapliczkę Braci Senft. Splot okoliczności sobotnich sprawił, że nie zdążyliśmy o nią dopytać i dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Według informacji które można wyczytać na miejscu, odnotujmy, według lokalnych opowieści, została ona postawiona pod koniec XIX w. przez braci Senft, jako dziękczynienie za sprawiedliwy podział majątku.
Przez pola i łąki Osowej Sieni, doszliśmy do Wschowy, czyli celu naszego piątkowego wędrowania. Zanim doszliśmy do centrum, przy ostatniej tego dnia skrzyneczce z pieczątkami, dzięki szczekaniu psów za ogrodzeniem wyszli do nas gospodarze domu i po krótkiej wymianie uprzejmości, zaprosili nas na słodki poczęstunek i obdarowali butelkami z zimną wodą. Po raz kolejny przekonaliśmy się, jaka jest sympatia do pielgrzymów na tym terenie. Mieszkańcy domu wraz z czworonogami uśmiechali się do nas szeroko i słuchali naszych opowieści szlakowych, między kolejnymi kawałkami, łakomie zjadanego sernika.
W drodze do centrum Wschowy, trójka naszych kompanów udała się najpierw do miejsca noclegowego aby potem wziąć udział we mszy świętej i zwiedzaniu wschowskiego lapidarium. My zdecydowaliśmy się na dojście do kościoła farnego, podziękowanie św. Jakubowi za trud wędrowania, pieczątkę do paszportu i rezygnując z wieczornych wydarzeń zaplanowanych przez organizatorów, udaliśmy się do Schroniska Młodzieżowego, wstępując jeszcze po drodze do sklepu spożywczego w celu zrobienia zapasów wodno-żywieniowych na zapowiadającą się, długą sobotę.
Pracownica Schroniska przyjęła nas bardzo ciepło i miło a my, po wypiciu gorącej herbaty i zjedzeniu kanapek, po gorącej kąpieli, postanowiliśmy zregenerować siły i oddać się w objęcia Morfeusza…