2021.09.04__RACIBÓRZ-STRAHOVICE-KIETRZ__11km

Sierpień nie zachwycił wędrówkami, ale już miesiąc wrzesień mamy wypełniony prawie „po brzegi” zapiskami i terminami. Kalendarz z gumy nie jest i więcej weekendów niż powinno być, w nim nie znajdziemy. Tak więc trzeba zacząć solidnie od pierwszej soboty, żeby z uśmiechem i radością patrzeć w przyszłość, ku ostatniej, wrześniowej niedzieli. Czujemy, że to będzie „owocny” i bardzo kolorowy miesiąc. Zwłaszcza, że przewodnimi kolorami będą żółty i niebieski.

Rozpoczynamy wrzesień w miejscowości Racibórz – Krzanowice, gdzie byliśmy już w lutym, dokładnie w Walentynki. Nie myśleliśmy, że się znajdziemy jeszcze w tym miejscu. Ale widocznie tak chciał Nasz Patron pielgrzymkowy. Tak więc, przy kościele świętej Jadwigi Śląskiej wyruszyliśmy na weekend – z założenia – pełen wrażeń i emocji.

W zamierzeniach chcieliśmy przejść inną drogą do centrum Raciborza, niż zazwyczaj, ale po około 15 minutach przekonaliśmy się, że to nie był trafny pomysł. Gdy znaleźliśmy się na polu po-kukurydzianym i ledwo się z nim uporaliśmy, wyszliśmy na drogę asfaltową… przy wyjściu z rezerwatu Łężczok. Tak więc nasz Patron ściągnął nas na właściwą ścieżkę – tak sobie to wytłumaczyliśmy. Wobec tego faktu, znanymi już ścieżkami, przez Rynek i obok kościoła św. Jakuba, dotarliśmy do dworca PKS.

Dwa kwadranse mogliśmy odpocząć po tej krótkiej przeprawie i busem komunikacji międzymiastowej, pojechaliśmy do miejscowości, którą znamy i w której pojawiliśmy się już w tym roku, po raz drugi. KRZANOWICE i mały acz piękny, krzanowicki Rynek, przywołały wspomnienia z naszych poprzednich wizyt w tym miejscu. Nie tracąc zbędnych minut wyruszyliśmy w kierunku czeskich Strahovic, także dobrze nam już znaną drogą asfaltową, znaczoną muszelkami śląsko-morawskiej Drogi świętego Jakuba.

Przy kościele świętego Augustyna (nadal niedostępny dla odwiedzających pielgrzymów) odsapnęliśmy chwilę i tu, tak jak w zeszłym roku, zakończyliśmy pielgrzymowanie śląsko-morawską Drogą. Ale nie wracaliśmy do Krzanowic. Postanowiliśmy pójść w zupełnie innym kierunku, mianowicie w kierunku Opolszczyzny i odwiedzonego miesiąc temu, Kietrza.

I z kronikarsko-blogowego obowiązku zapiszemy, że w kolejności mijaliśmy czeskie miejscowości : Rohov (kościół-kaplica Piotra i Pawła), Sudice (przepiękny kościół Jana Chrzciciela – zdjęcie) i Třebom (z kościołem św. Jerzego). Ale uśmiechy na naszych twarzach na pewno się powiększyły, widząc ponownie tablicę informującą, że jesteśmy na terenie Rzeczypospolitej Polskiej. Z tymi rogalami na twarzach i w sercach weszliśmy do Kietrza na szlakowe, znakowane muszelkami Raciborskiej Drogi jakubowej, dojście do Rynku i kościoła św. Tomasza.

Kietrz, miasto w województwie opolskim, w powiecie głubczyckim, w południowej części Płaskowyżu Głubczyckiego, nad rzeką Troją. Historycznie, była to XI-wieczna osada słowiańska a lokacji miasta, dokonał Konrad z Ołomuńca w roku 1321  – to krótka i treściwa wizytówka tej miejscowości.

Najpierw udaliśmy się do miejsca noclegowego, czyli do Pokoi Gościnnych przy ul. Traugutta 1. Zabukowaliśmy się w pokoju numer 6, ochlapaliśmy się i bez plecaków wyszliśmy „na miasto”. Nie ma co ukrywać, że to wyjście też mieliśmy zaplanowane. Po prawej, na stadionie miejskim odbywały się Dni Kietrza a my poszliśmy w przeciwnym kierunku, czyli do budynku szkoły, w której swoją siedzibę od czterech lat ma „Stowarzyszenie na rzecz dzieci i młodzieży niepełnosprawnej”. Dzisiaj właśnie, od godziny 10:00 trwał tam dwudziestoczterogodzinny, VI BIEG CHARYTATYWNY dla tej Organizacji. Dokładnie tu umówiliśmy się z Andrzejem – kietrzaninem, którego poznaliśmy miesiąc temu, (z Andrzejem, który, jak nasz blog wspomina i pamięta, zadbał o nasze dotarcie do Raciborza po IV etapie Raciborskiej Drogi św. Jakuba).

Pierwsze minuty rozmowy przy gorącej kawie, to opowiadanie nam o Stowarzyszeniu, celach i o Ich podopiecznych. Nam o niepełnosprawności nie trzeba za dużo opowiadać, sami, z własnego życiowego doświadczenia byliśmy z nią na co dzień, dlatego z wielką uwagą słuchaliśmy o Ich niepełnosprawnościach ale także i o postępach, szkołach do których uczęszczają i sukcesach. Rodzice dzieci niepełnosprawnych potrafią to przekazać, zarówno słownie jak i realnie, bo przy okazji tego biegu charytatywnego, przyszli całymi rodzinami.

Potem przeszliśmy już na tematy związane z naszymi drogami i wędrówkami i z przyjemnością opowiadaliśmy zebranym w sali osobom, jak i gdzie chodzimy, skąd dzisiaj przybyliśmy i co zamierzamy jutro zrobić. Wśród towarzystwa tej rozmowy były osoby zarówno te, które już przebiegły swój 5-cio kilometrowy odcinek ale także te, których godzina biegu się zbliżała. Po biegu był również ksiądz Jan z parafii św. Tomasza z którym załatwiliśmy – przy okazji – prywatę, czyli umówiliśmy się na przybicie pieczątek do naszych paszportów pielgrzyma, których ostatnio nie udało nam się dostać.

Z zadaniem wpisania się do księgi parafii z Łubowic (na prośbą opiekunki Basi) i z chęcią pobrania paszportów wróciliśmy na Traugutta. Znowu kilka chwil odpoczynku, dokonanie wpisu i ponowny wyskok na miasto. Tym razem udaliśmy się w kierunku stadionu i zaszliśmy do kościoła, gdzie ksiądz Jan, zgodnie z tym, jak się umawialiśmy, kosił trawnik przed plebanią. Po wymianie kilku słów – bo w Sali po biegu nie dało się zbytnio porozmawiać – podziękowaliśmy za spotkanie i rzeczone pieczątki i wróciliśmy do Stowarzyszenia.

Przyznamy się jeszcze do jednego. W trakcie tych kilkudziesięciu minut podjęliśmy decyzję, wspólną i jednomyślną, że też wesprzemy ten Bieg Charytatywny swoim udziałem i paroma złotówkami, które mieliśmy w kieszeniach. Po zapisaniu się na listę startową (uzgodniliśmy i zapisaliśmy się na godzinę 7:30 w niedzielę) i odebraniu numerów startowych – po raz kolejny znaleźliśmy się w salce, gdzie przychodzili kolejni biegacze, aby posilić się gorącą kiełbasą i uzupełnić płyny. Wody było pod dostatkiem.  Piękna biegowa rodzina i taka też była, rodzinna atmosfera. Wszyscy ucieszyli się z faktu, że i my postanowiliśmy się w to włączyć, więc na nocleg udaliśmy się bardziej wzmocnieni, zmotywowani i jakby… mniej zmęczeni.

Szybka kolacja, kąpiel i sen – to był nam potrzebne, przed zapowiadającą się, słoneczną i piękną, muszelkową niedzielą.

BUEN CAMINO !

Dodaj komentarz