Tak niezwykłego i ciekawego wydarzenia pielgrzymkowego jeszcze nie było w naszej historii i pewnie nieprędko się powtórzy. Dlatego napiszemy, że było to wydarzenie wyjątkowe, na pewno JEDYNE w takiej ekstremalnej wersji.
NOC ŚWIĘTOJAŃSKA i jej zwyczaje, będą nam towarzyszyły przez cały wpis. Nasze przejście nazwaliśmy <Wigilią Świętojańską na Drogach świętego Jakuba> bo wychodzimy właśnie w wigilię imienin Jana, czyli 23 czerwca. Przed nami prawie najkrótsza noc w roku – co też, wydało nam się dużym atutem tego przejścia.
„Radość jaka płynie z nastania lata od zawsze była mocno okazywana. Dawniej początek lata był okazją do wielkiego świętowania. Wyrazem tego były obchody świętojańskie, w których ludzie z uśmiechem na twarzy witali nadchodzące wielkimi krokami lato…”
Kiedy przyszedł ten pomysł do naszych głów?
Chyba dokładnej daty Nikt z nas sobie nie przypomni, ale na pewno miało to miejsce w czasie przejścia Drogą św. Jakuba – bo przecież gdzież indziej mógł on się narodzić. W luźnych rozmowach rozmawialiśmy o jubileuszu w Sączowie i o inicjatywach, jakie my, zwykli pielgrzymi mogli byśmy podjąć. I tak w trakcie tych rozmów (razem z Łosiem Pawłem) przyszedł nam twórczy acz nierealny (wydawało się wtedy) plan, wędrowania przez dwadzieścia cztery godziny – z zakończeniem tej pątni na sączowskim wzgórzu przy kościele świętego Jakuba.
Kilka dni trwały wymiany korespondencji mailowej i na początek tego niełatwego wyzwania, wybraliśmy miejscowość NĘDZA i kościół Matki Bożej Różańcowej.
I nie mieliśmy dzisiaj rano żadnych wątpliwości.
To z tego miejsca właśnie, wyszliśmy z modlitwą o sączowskie Sanktuarium i z radością wspólnego CAMINOwania.
Wyruszyliśmy we czworo – nasi zagłębiowscy Przyjaciele i my. Mnóstwo zawirowań w głowach (pogoda nas nie rozpieszczała od rana) ale plan jest, więc trzeba go rozpocząć.
W tym miejscu należy wspomnieć o niezwykłym, jak to ostatnio na naszym CAMINO bywa, spotkaniu. Dzięki temu, że ksiądz proboszcz nędzańskiej parafii powiesił nasz plakat na tablicy informacyjnej przy kościele, mieszkańcy tej miejscowości mogli dowiedzieć się o naszym przedsięwzięciu. I w czasie, gdy nawiedzaliśmy, otwarty specjalnie wcześniej dla nas kościół, podeszła i przywitała się z nami para miejscowych parafian. Dorota i Zbigniew to pielgrzymi, wędrujący zdecydowanie po hiszpańskich szlakach ale specjalnie dla nas przyszli, by zamienić z nami kilka słów i dać się poznać. Czy dane nam będzie ponownie Ich spotkać i być może zaprosić na Śląsko-Morawską Drogę św. Jakuba?
Czas pokaże…
„Noc świętojańska miała oprócz witania nadchodzącego lata również i inne zadanie. Miała łączyć w pary ludzkie serca, które rozgrzane otaczającą je, piękną nocną aurą miały być skore do miłości. Dlatego noc tę uważano za porę na zaloty młodzieńców, którzy rywalizowali między sobą o względy pięknych dziewcząt. Te z kolei przez cały wieczór śpiewały pieśni miłosne i tańczyły w białych przepasanych bylicą strojach wokół rozpalonych ognisk. Pierwsze wzmianki o kręgach tańczących wokół ognisk kobiet pochodzą z XIII wieku…”
Przed godziną ósmą – a precyzyjniej, osiem minut przed – po otrzymaniu błogosławieństwa od księdza proboszcza, wyruszyliśmy na tą piękną, jakubową Drogę. Te osiem minut, które zostały do pełnej godziny postanowiliśmy wykorzystać na przerwę posiłkową w leśniczówce <WILDEK>, do której dotarliśmy po około 100 minutach, leśnego wędrowania. Ale sami wiecie jak to jest, gdy Gospodarze zaproponowali kawę i specjalnie upiekli ciasto fasolowe na tą okoliczność spotkania. Nie było szans zmieścić się w ośmiu minutach – chyba, że razy trzy. Rozmowy i opowieści trwały by jeszcze dłużej, ale nie mogliśmy sobie już na to pozwolić. Gospodyni tego miejsca wraz z dwoma czworonogami, odprowadziła nas w kierunku Rud.
Tam czekała bazylika, zawsze otwarta i zawsze pełna wewnętrznego, przyjemnego chłodu. Skorzystaliśmy z tej ochłody, wiedząc, że przed nami ponad 15 kilometrów lasu. Kilometry pełne słońca i wiatru.
Kilometry przydzielone nam przez Patrona z obowiązkowym przystankiem przy kaplicy świętej Marii Magdaleny. To miejsce ma w sobie naprawdę moc. Goszycka kaplica zaprasza każdego, rowerzystę, spacerowicza i pielgrzyma pod swój dach. Z energią powędrowaliśmy do Sośnicowic, gdzie przy rondzie stoją ławeczki, będące dla nas miejscową oazą odpoczynku.
W Sośnicowicach jedna MUSZELKA – Grażyna – zakończyła swoje dzisiejsze wędrowanie. Takie założenie zrobiła sobie rano i zrealizowała je w pełni.
32 kilometry w śląsko-opolskim skwarze były godne pochwały.
„W obchodach świętojańskich nie tylko ogniska spełniały ważną rolę. Obok nich znaczący był również mityczny kwiat paproci, który otoczony jest legendą. Według niej kwiat ten posiadał niezwykłą umiejętnością. Gdy tylko zapadał zmrok od owej paproci zaczynało bić wyjątkowe, nigdy wcześniej nie spotykane światło. Światło to wskazywało drogę do bardzo cennego miejsca, w którym pod ziemią ukryte były skarby. Ponadto kwiat paproci obdarzał szczęściem, majątkiem oraz wszelkimi mądrościami jakie zna świat swojego znalazcę…”
Od tego miejsca – Caminowe Łosie powędrowały dalej w towarzystwie jednego przedstawiciela <MUSZLI W PLECAKU> – piszącego poniższą relację.
Rzadko mamy okazję przemierzać jakubowe szlakowe z tak wyraźnym podziałem pogodowym. Mieliśmy wrażenie, że brodząc przez błoto na budowanej, sośnicowickiej obwodnicy, Ktoś zgasił światło (słoneczne) i co kilkaset metrów rozstawił prysznice. Z początku sprawiały nam i owszem, trochę przyjemności, lecz z każdym kilometrem taciszowskiego lasu, kropel deszczu spadało coraz więcej i więcej. Po wyjściu z lasu, wchodząc do Kleszczowa poczuliśmy na plecach wodę, która była już w takich ilościach, że zmuszeni byliśmy szukać jakiegoś schronienia. Tym razem takim „schroniskiem” okazał się zadaszony taras przy – znanej już Wam – cukierni „Śnieżka”. Dopiero po kilkunastu minutach, ulewa ustąpiła i pozwoliła nam wejść do wnętrza cukierni, aby zamówić gorącą kawę i podelektować się – dziś dla odmiany – pyszną, owocową galaretką.
„W czasie trwania tej szczególnej nocy jaką jest noc świętojańska obok mitycznego kwiatu paproci magicznych właściwości nabierały również i inne rośliny. Wśród nich znajdowały się m.in.: wspomniana już bylica, piołun, dziurawiec, nazwany z tego powodu często świętojańskim zielem, mięta, ruta, biedrzeniec, czarny bez, gałązki i liście leszczyny. Pierwsza z wyżej wymienionych roślin rzekomo posiadała bardzo ważną umiejętność. Miała zwalczać czarownice i nie dopuścić do tego, by jakiekolwiek zło przekroczyło progi domu. Z tego też powodu wieszano je na drzwiach domów, obór czy stajen…”
Kolejny etap tego caminowania to – jak można się domyśleć – znowu zmiana aury i powrót słońca. Z góry grzanie było jakby lekko „przykręcone” ale dla odmiany ziemia parowała po kilkunastominutowej ulewie, sprawiając, że z dwóch stron mieliśmy dyskomfort wędrowania. W Pławniowicach i Poniszowicach zrobiliśmy sobie pięcio-siedmiominutowe przerwy, uzupełniając napoje i posilając się, bo odczucia spadku aktywności fizycznej dawały się nam już powoli we znaki.
Od godziny 21:02 postępował już dzisiejszy zachód słońca i przez kolejną godzinę świat stawał się coraz piękniejszy (dzięki pomarańczowej żarówce) a jednocześnie coraz bardziej zaciemniony. Dochodząc do Toszka, mieliśmy już odblaski na rękach i podziwialiśmy roje świetlików, które postanowiły nam do tej miejscowości, potowarzyszyć.
„Jednak najważniejszym zwyczajem, który zachował się do naszych czasów jest puszczanie na wodę kolorowych wianków. Była to czynność wykonywana przez znajdujące się na wydaniu dziewczęta. Wiły one z różnych polnych i ogrodowych kwiatów, takich jak chabry, maki, rumianki, ruty czy też z róż wianki, które były symbolem panieństwa. Przywiązywano je do deseczki, do której wcześniej przymocowano świeczkę. Tak przyrządzony wianek puszczały na wodę…”
O Nocy Świętojańskiej i zwyczajach panujących, zaczerpnęliśmy tylko kilka fragmentów. Obszerniejszy i pełniejszy tekst znajdziecie na stronie internetowej : [https://www.polskatradycja.pl/folklor/swieta/letnie/noc-swietojanska.html]
O godzinie 22:15 dla piszącego te słowa ta wędrówka również się zakończyła. Chociaż głowa chciałaby iść dalej, to reszta ciała – stopy i spieczone wnętrza ud, zdecydowanie były tym pomysłom przeciwne i – jak się finalnie okazało – skutecznie zaprotestowały.
Mieć Przyjaciół w Toszku to wielka sprawa.
Właśnie u toszkowych Przyjaciół – Joli i Bernarda – znalazłem schronienie na noc, gorącą herbatę i świeżą pościel do spania oraz przepyszne, sobotnie śniadanie. Wdzięczność moja jest ogromna, bo w godzinach wieczorno-nocnych nie ma możliwości wyjechać z Toszka żadnym środkiem komunikacji publicznej.
Pięknie i z całego serca, IM – DZIĘKUJĘ !.
A nasze ulubione, zagłębiowskie, Caminowe Łosie?
Co najważniejsze – uzupełniły zapasy pożywienia i napoi (zdążyliśmy przed zamknięciem ostatniego sklepu w Toszku). Swoje postacie doposażyli w kolejne odblaski oraz czołowe latarki i poszli w ciemną noc, kierując się przez kilka kolejnych godzin w kierunku Piekar Śląskich.
Właśnie tam, w bazylice Matki Boskiej Piekarskiej – około godziny siódmej rano – postanowili i Oni zakończyć to ekstremalne CAMINOwanie. Napisać że mamy dla Nich Wielki podziw, to jakby nic nie napisać. Szacunek za Drogę, za walkę wielokrotną ze zmęczeniem i kondycją, za przełamywanie swoich słabości a w końcu za uśmiech, którym uraczyli nas wysyłając do nas rano, zdjęcie.
Pielgrzymowania w wigilię świętego Jana jeszcze nikt nie opisywał i wydaje nam się, że ten jedyny opis zostanie tylko i wyłącznie tutaj – na MUSZELKOWYM blogu – na pamiątkę tego niecodziennego, pięknego wydarzenia.
Teraz nogi na poduszki i relaks…
Należyty, błogi odpoczynek dla nóg i ciała.
BUEN CAMINO !
***
A kartka kalendarza sączowskiego, pokazuje nam już 400-lecie, czyli na połowę istnienia parafii i kościoła św. Jakuba.