
„Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy…”
(Wisława Szymborska „Nic dwa razy”)
Nie bez przyczyny, lubimy korzystać z poezji polskiej Noblistki. Dość często, przecież, znajdujemy się w miejscach w których „dopiero-co” byliśmy i chciałoby się nie raz przedstawić stwierdzenie odmienne od słów poezji – że jesteśmy TU czy TAM i jest/było tak samo jak poprzednim razem. Nic z tego – nie da się w żadne sposób zrobić czegoś „dwa razy” tak samo.
Niecały miesiąc temu, gdy rozmawialiśmy telefonicznie (Tomasz na Leskowcu a Grażyna na dworcu w Katowicach) oprócz codziennych, zwykłych słów KOCHAM CIĘ, obiecaliśmy sobie, że następnym razem będziemy na szczycie RAZEM i razem skupimy się na tym, co widzimy i czym cieszymy w danej chwili swoje oczy.
I nawet nie przypuszczalibyśmy, że nastąpi to tak szybko.
Nie będziemy ukrywać, że dzisiejsza wyprawa zainspirowana została przez bytomskich Przyjaciół – Łazików, którzy wiedzieli, że na naszej liście zadań znalazł się punkt : „wejść razem na Leskowiec”.
Wędrowanie po Beskidzkiej Drodze św. Jakuba, jak już wielokrotnie opisywaliśmy nie należy do najłatwiejszych ale wierzcie lub nie, radość i własna satysfakcja na mecie danego odcinka jest niewspółmierna do zmęczenia i bólu, które w naszych nogach a często i głowie, siedzą.
Jeśli nie szliście w lipcu z Tomaszem, to może dzisiaj zabierzecie swój plecak i wybierzecie się z naszą bytomską paczką?
Wrażenia i nowe opowieści – gwarantowane.
„W latach 80-tych XVIII wieku na stokach Turonia Północnego (683m.n.p.m.) funkcjonowała huta szkła a we wsi rozwijał się handel wyrobami tkackimi. Rzyczanie tworząc spółki kupieckie (koligacje) sprzedawali obrusy, serwety i drelichy, wędrując po całej Galicji i Lodomerii a niektórzy z nich wysyłali nawet swoje towary do Moskwy, Turcji, Holandii, Litwy i na Węgry. Część zarobionego kapitału wielu ofiarowało na budowę kościoła i fundację samodzielnej parafii.”
[dla przypomnienia, budowa kościoła pw. św. Jakuba miała miejsce w latach 1793-1796]
O historii mieszkańców Rzyk, możemy jeszcze przeczytać i takie informacje :
„18 luty 1853 – nieudany zamach na cesarza Franciszka Józefa I. Na pamiątkę ocalenie życia monarcha funduje w Wiedniu kościół wotywny – Votivkirche (1855-1879). Do jego powstania przyczynili się również mieszkańcy Rzyk. Dobrowolnie złożyli ofiary na ten cel. Rodzina Tomiczków (Maciej, Józef i Jakub) ofiarowała kwotę 8,5 krajcarów”
Więcej, równie ciekawych informacji znajdziecie na stronie parafialnej : http://parafiarzyki.pl/historia/historia-wioski-rzyki/

Skoro poznaliśmy dwa fakty z życia mieszkańców Rzyk, ruszmy więc na beskidzką przygodę.
Święty Jakub (kościół był otwarty między mszami), nasz codzienny towarzysz, natchnął w nas dobre, pozytywne emocje i dodał energii, by nie zraziło nas to co oczy widzą a nogi powinny chcieć przejść.
Żeby nie było, że jesteśmy gołosłowni, zamiast słowa wędrówka powinniśmy rozpocząć słowem – wspinaczka. Strome podejście na „dzień dobry” sprawiło, że ochoczo przystąpiliśmy do jego zdobycia. Krok po kroku, oddech za oddechem i kropla potu po kolejnej kropli – tak funkcjonowały nasze organizmy, będące coraz wyżej i bliżej założonego celu.
A pierwszym celem niedzielnej Drogi, była Groń św. Jana Pawła II zbudowana koło schroniska górskiego „Leskowiec”. I tu pierwsze dziś, wielkie nasze zaskoczenie – kapliczka poświęcona naszemu świętemu, była otwarta i dostępna, wiec skorzystaliśmy z opcji nawiedzenia.

W tym miejscu można spędzić bardzo dużo czasu – dlatego też, postanowiliśmy usiąść i zaczerpnąć trochę powietrza w płuca, wpierw posilając się nieco po tym pierwszym, męczącym jednak fragmencie naszego pielgrzymowania.
Gdybyście spytali, czy coś rzeczywiście powtórzyło się w porównaniu z poprzednim miesiącem, odpowiemy, że jedna czynność i owszem, się powtórzyła. Otóż dzisiaj, do drugiego paszportu pielgrzyma zostały wbite te same pieczątki.
Jeszcze kawałek wędrowania Beskidzką Drogą św. Jakuba i doszliśmy do miejsca, szczytu, zwanego POTRÓJNA (847 m.n.p.m.)
„Na mapie Compass, zaznaczony jest jako szczyt ale na topograficznej mapie Geoportalu nazwą Potrójna lub Potrójna Góra, opisany jest cały grzbier od Leskowca po szczyt „Na Beskidzie”. W istocie cały ten odcinek grzbietu jest bardzo równy i Góra Potrójna jest niewybitnym wierzchołkiem” – taki oto opis, tego porośniętego lasem, miejsca, znaleźliśmy w sieci. [pl.wikipedia.org]

Jak się pewnie domyślacie, w tym miejscu zakończyliśmy niedzielne CAMINO ale nie przygodę z górską wędrówką. Tomasz zaprosił Wszystkich współuczestników wędrówki na dotarcie do miejsca o którym już sporo zostało miesiąc temu opisane i powiedziane. Cała czwórka ochoczo „podjęła” rękawicę i zaczęła schodzić. Gdybyśmy mieli coś pod siedzenia, to pewnie moglibyśmy pozwolić sobie na górski zjazd „na bele czym”, bo były ku temu dobre okoliczności.
Zejście i lekkie wzniesienie na koniec – to dziewięćset metrów drogi, którą należało przejść zdecydowanie powoli i bardzo uważnie, bo nieraz nogi ślizgały się na mokrym, po-deszczowym, podłożu.
„KAPLICA NA KLIMOSCE„ na zawsze zostanie w naszych głowach i sercach. Gdybyśmy na początku wędrówki umówili się z Kimś przy kapliczce na godzinę piętnastą, to pewnie byśmy się sporo spóźnili.
Ogólnie szło się różnym tempem, raz wolniej a czasem bardziej niż wolniej. Było przerw tyle ile piechurzy zadecydowali – nie dawkowaliśmy ich, bo przecież czasu mieliśmy sporo. Nie patrzeliśmy też na zegarek siedząc na Groni św. Jana Pawła II – po prostu zjedliśmy posiłek, porzykaliśmy chwilę i poszliśmy dalej, zdobywając w trakcie wędrówki szczyt LESKOWIEC.
Pod kapliczkę dotarliśmy dokładnie dwie minuty przed wspomnianą godziną i mieliśmy okazję spotkać miejscowych opiekunów i pomysłodawcę tego górskiego przybytku modlitwy. W sumie spotkaliśmy 5 osób i pięknego, sympatycznego psa.

Zanim rozpoczęła się modlitwa, Gospodarz tego miejsca pokazał kartkę i przypinkę pozostawioną tutaj miesiąc temu i podziękował za podlanie kwiatów w tym przepięknym miejscu.
Przy okazji dostaliśmy zaproszenie na wyjątkową mszę świętą, która odprawiana jest tu raz w oku, dokładnie w pierwszą niedzielę października. Gdybyście byli zainteresowani i chcieli poznać to magiczne, pełne modlitwy i kwiatów miejsce, to i my Was w to miejsce serdecznie zapraszamy.
Między „Kapliczką na Klimosce” a miejscowością Rzyki, do której docelowo zeszliśmy, zdobyliśmy jeszcze Klimaskę, która, jak doczytaliśmy : ma dwa wierzchołki – południowy, blisko grzbietu głównego (787 m) i północny (720 m).
„Z lasem na grzbiecie Klimaski i w ogóle z lasem na północnych stokach gór miejscowości Rzyki wiąże się ciekawa historia. Pod koniec XVIII wieku od dziedziczki Zofii Duninowej wykupił je pewien Niemiec z zamiarem całkowitego wyrębu – drewno miało być wykorzystane w miejscowej hucie. Wzburzyło to okolicznych mieszkańców, dla których las był niezbędnie potrzebny do życia. Mimo że były własnością dziedziczki przysługiwały im serwituty – możliwość korzystania z lasu w określony przepisami sposób. Negocjacje z dziedziczką nie powiodły się, umowa z Niemcem obwarowana było bowiem bardzo wysokim odszkodowaniem na wypadek jej zerwania. Zdesperowani mieszkańcy podpalili hutę i żywcem spalili w niej Niemca. Lasy ocalały” [pl.wikipedia.org]
Skoro dotarliśmy pod kościół św. Jakuba Apostoła w Rzykach, to znak, że można zdjąć plecaki, zmienić obuwie z górskiego na lekkie, zmienić mokre koszulki na suche i chwilę odpocząć – najlepiej, z filiżanką gorącej kawy lub herbaty w ręce.
BUEN CAMINO !
