Smutno od niedzieli…
Kolejny dzień oglądamy w mediach relacje z południowych rejonów Polski (Czech także) gdzie walka z wodą zdaje się nie mieć końca a to co zostawiła, sprawiła, że bolą nasze pielgrzymie serca.
Nie możemy dzisiaj pomóc.
Głuchołazy, Nysa, Kłodzko, Opawa i następne, Wrocław, Lewin Brzeski, Opole i tak można by wymieniać jeszcze długo. Widoków tych zalanych miejscowości chyba na długo zostanie z nami a widzieliśmy je tylko w programach telewizyjnych. Co mają powiedzieć Ci, którzy odczuli tę powódź na własnej skórze, tracąc często cały dorobek swojego życia?
Nie potrafimy sobie tego wyobrazić…
Wspieramy Wszystkich mieszkańców, opiekunów jakubowych szlaków i każdego, kto ucierpiał w tych powodziach, naszą myślą, modlitwą i obietnicą, że jeśli będzie na to już odpowiedni czas, na hasło POTRZEBUJEMY POMOCY, jeśli tylko będziemy w stanie – przyjedziemy i pomożemy ile tylko będziemy mogli.
Póki co, żyjemy i funkcjonujemy dalej, bo w naszej okolicy, w śląskich i małopolskich regionach nie ma ani zagrożeń ani alarmów przeciwpowodziowych – pielgrzymujemy, bo nasze życie, dzięki Bogu, się nie zmieniło.
Skoro w niedzielę doszliśmy do małopolskiej Łękawicy, to nie pozostało nam nic innego, jak spiąć ten fragment jakubowego szlaku z tym, który już przeszliśmy i który już został odnotowany i opieczętowany (jeśli to było możliwe) w naszych pielgrzymich paszportach.
Nie będziemy tego trzymać w tajemnicy – powędrujemy dzisiaj prosto do papieskich WADOWIC, bo ten fragment Beskidzkiej Drogi św. Jakuba, wpisaliśmy ostatnio w zakładkę „do przejścia”.
Jechaliśmy dzisiaj : Kolejami Śląskimi – busem zastępczym i składem pociągu, koleją POLREGIO z Bielska-Białej i od Kęt (kolejnym zastępczym busem), tak, by dotrzeć do stacji docelowej, jaką dziś była Klecza Górna.
Wieś KLECZA GÓRNA, poprzez nasze niedzielne i dzisiejsze wędrowanie, mimochodem wpisała się w naszą caminową pielgrzymkę.
Pierwsza wzmianka (udokumentowana), to zapiski kościelne z roku 1353. Pod koniec XV wieku (w latach 1490-1499) nastąpił podział Kleczy na Dolną i Górną. Zabytkiem, wpisanym do rejestru województwa małopolskiego, jest znajdujący się nieopodal stacji kolejowej – Zespół dworsko-parkowy. Dwór murowany z 1883, którego nie udało nam się w niedzielę dostrzec. Przy jednej z rzeźb stojących przez dworem spędziliśmy w niedzielę kilkanaście minut.
Dzisiaj, uśmiechnęliśmy się szeroko na to wspomnienie …
Do samej Łękawicy dotarliśmy w trzy kwadranse i nie tracąc ani chwili weszliśmy na caminową ścieżkę, bo przecież na zajrzenie do kościoła św. Józefa Robotnika nie liczyliśmy.
I jeśli myślicie, że nie było niespodzianek po Drodze, to Was zaskoczymy. Na odcinku jednego, góra dwóch kilometrów miało miejsce więcej zdarzeń niż czasami na połowie odcinka.
Gdy tylko poprosiliśmy naszego Patrona : „ŚWIĘTY JAKUBIE NIECHAJ SIĘ NIE ZGUBIĘ” przeszliśmy może 200 metrów i doszliśmy do pierwszego skrzyżowania w Łękawicy. Tak zapatrzeliśmy się na drewnianą kapliczkę z postacią św. Jana Pawła II, że zamiast iść drogą przy kapliczce poszliśmy w zupełnie innym kierunku. Ale znając topografię terenu nie dał nam spokoju fakt, że szliśmy w dół zamiast w górę, tak jak było w planie. No i zgubienie się „zaliczone”.
Czuliśmy, że to była pierwsza dziś kontrola naszej czujności.
Gdy wchodziliśmy pod górkę zobaczyliśmy duży drewniany krzyż i dwie ławeczki. Wiedzieliśmy o nich od naszych łazikowych Przyjaciół z poleceniem, byśmy tu zrobili sobie przerwę na posiłek. Tak też uczyniliśmy.
Posileni, udaliśmy się dalej w górę i na rozwidleniu dróg spostrzegliśmy po lewej stronie na słupie energetycznym muszelkę szlakową a ślad gps wyraźnie wskazywał nam wędrówkę Drogą, która była wciąż pod górę ale na wprost – przed nami. Często wierzymy śladowi gps, gdyż mamy bardzo duże zaufanie do ludzi, którzy na stronie camino.net.pl prowadzą i nanoszą te jakubowe ślady. Fakt, czasami sami je kwestionujemy i prosimy o zmiany ale mimo wszystko, nasze zaufanie do tej aplikacji wciąż jest.
Po około dwóch godzinach wędrowania szlakiem jakubowym, mogliśmy odnotować górskie „szczytowanie”. Dotarliśmy na Jaroszowicką Górę [544 m.n.p.m.] i nie ukrywając, przyznamy się, że byliśmy lekko podmęczeni. Piękne okolice, zielono i chłodno, żeby nie powiedzieć momentami wilgotno i wietrznie – Beskidy nam wciąż dawały znaki, że jesteśmy „w górach”. Nic to, że już kilka górek mamy wpisanych w swój życiorys, każda jest inna i każda sprawia mniejsze lub większe zmęczenie.
Po mokrych kamieniach i stromych ścieżkach zeszliśmy do miejscowości Jaroszowice nad rzekę Skawa. Pierwsze co zrobiliśmy, to weszliśmy na most i spojrzeliśmy na płynącą rzekę. Wydawała się płynąć spokojnie ale z zauważalnym podniesionym stanem i lekko wychylającą się poza swoje rzeczne koryto. Na szczęście były to stany nie zagrażające mieszkańcom tej miejscowości.
Idąc wzdłuż ulicy Akacjowej, przy drodze dostrzegliśmy piękne drzewo orzechowe, pod którym leżały owoce wielkości – żeby skłamać – dorodnych cytryn. Jeszcze tak wielkich orzechów nie widzieliśmy, więc szybko wyłuskaliśmy jakiś woreczek z plecaka i nazbieraliśmy ich sporą ilość.
Kilkaset metrów dalej, szlak Beskidzkiej Drogi św. Jakuba poprowadzony jest poboczem… ulicy Zakopiańskiej [DK28] [!!!].
Zostawiamy tu podwójne ostrzeżenie dla Innych pielgrzymów : idąc poboczem uważajmy na przejeżdżające pojazdy, niestety, jeszcze niektórzy kierowcy trzymają się prawej strony i my, wędrowcy, stanowimy dla nich jakąś niespodziankę w tym miejscu. A dosłownie za dwieście metrów trzeba zmienić kierunek i wejść w boczną uliczkę, wobec czego kolejnym utrudnieniem jest przedostanie się na drugą stronę ulicy. Dzięki życzliwości kierowców udało nam się to zrobić w miarę szybko, sprawnie i bezpiecznie.
W następnej wsi, w Gorzeniu Górnym – kiedy już się zrobiło prosto i gładko, dostrzegliśmy Dwór Emila Zegadłowicza (poeta, prozaik, znawca sztuki, żył w latach 1888-1941), z zamkniętą bramą i tablicami informującymi o zakazie wstępu na teren dworku.
Trwał tam chyba jakiś remont, więc za dużo nie byliśmy w stanie dostrzec. A szkoda, bo lubimy takie wiejskie, dworkowe klimaty. Kto wie, może jeszcze kiedyś św. Jakub nas tu przyciągnie.
Od ulicy Dworkowej, zaczęły się kolejne problemy – najpierw trzeba było przejść przez zieleń na jakiejś posesji a następnie, tzw. ścieżką dydaktyczną, wędrować ku Wadowicom. Niestety, ten zielony teren chyba miał więcej kontaktu z woda niż te wcześniejsze, bo grunt był bardzo miękki i przysypany był spora ilością gałęzi. Początkowy fragment w okolicy rzeczki Zbywaczówka, był arcytrudny i wspięcie się na wzniesienie, sprawiło nam bardzo dużo trudności. Nasze buty były zbyt gładkie, by „gładko” sobie z tym miejscem poradzić.
Wspinaczka na Goryczkowiec [375 m.n.p.m.] i zejście zakończyliśmy przy kapliczce „Na Dzwonku”.
„Goryczkowiec 375 m.n.p.m. – bo o nim mowa znany jest wśród wadowiczan jako Dzwonek. Nazwę tę zawdzięcza dzwonnicy loretańskiej, która stała na szczycie strzegąc okolicy od płanetników ciągnących ciężkie deszczowe i burzowe chmury. Według wierzeń ludowych owe złośliwe stwory bały się okrutnie bicia w dzwony zawieszone na dzwonnicach loretańskich. Aby taki dzwon miał swą siłę nie mógł być używany np. podczas pogrzebów, czy też w ku pamięci zmarłych. Gdyby uderzono w dzwon podczas takich uroczystości tracił on swe właściwości odganiania płanetników. Na Dzwonku już w XIX w. istniała drewniana dzwonnica loretańska.
Obecny dzwon zawisnął w niej w 1854 r. Dzwonnica z upływem czasu chyliła się ku upadkowi. W roku 1879 wybudowano nową, murowaną kaplicę loretańską, do której przeniesiono stary dzwon. Fundatorami byli panowie: J. Gabor i J. Kadela. Jest to kapliczka domkowa z dwuspadowym dachem i wieżyczką, gdzie jest umieszczony dzwon loretański. Zewnętrzna ściana wejściowa była ozdobiona głowami królowej Jadwigi i króla Władysława Jagiełły pochodzącymi z XIX w. z Dworku Mikołaj.
Obecnie w niszy pod szczytem znajduje się figura św. Floriana przekazana przez ks. Tadeusza Kasperka z okazji 5-lecia istnienia remizy strażackiej na Dzwonku. Wewnątrz znajduje się wykonany z modrzewia ołtarz przypominający swoją formą ołtarze boczne wadowickiej bazyliki. Umieszczono w nim obraz przedstawiający biskupa krakowskiego św. Stanisława Szczepanowskiego. W zwieńczeniu ołtarza umieszczono obraz św. Zuzanny. Na mensie znajduje się obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej. Obok ołtarza umieszczono drewniany klęcznik pochodzący z 1880 r. o czym świadczy zachowany napis.
Do wejścia prowadzą dwoje drzwi. Wewnętrzne są oryginalne z okresu budowy kaplicy. Dzwonek był jednym z pierwszych szczytów górskich jakie poznał Karol Wojtyła – przyszły Jan Paweł II. Tutaj chodził na narty. Później wspominał, że podczas zjazdu wjechał w płot. Ofiarami były złamana narta i sztacheta w płocie. Podczas pierwszej pielgrzymki do Wadowic 7 czerwca 1979 r. jedne z pierwszych słów jakie wypowiedział Papież w Wadowicach brzmiały: „Tak poznaję Dzwonek”.” [it.wadowice.pl]
Gdy doszliśmy do centrum Wadowic, przyszła nam taka myśl, by najpierw odbić kilkaset metrów w bok ze szlaku i znaleźć miejsce noclegowe, gdzie chcieliśmy zostawić plecaki, przez dalszym zwiedzaniem Wadowic. Tak też uczyniliśmy i po dotarciu pod Hostel Energy, spotkaliśmy się z właścicielką, Panią Edytą, która widząc nasze jakubowe muszelki powitała nas z wielką radością i tak, jakbyśmy się znali i byli dobrymi Znajomymi. Święty Jakub czyni różne cuda.
Zanim umieściliśmy nasze plecaki w pokoju, zdążyły już się doczekać zdjęć i wysłania do … Santiago de Compostela, gdzie (już po raz dziewiąty) dotarł dzień wcześniej, mąż Pani Edyty. W czasie powitania, sprezentowaliśmy Pani właścicielce woreczek w wielkimi orzechami, zebranymi w Gorzeniu Górnym, na caminowym szlaku.
Mamy wielką nadzieję, że będą smakować zarówno Pani Edycie jak i Jej mężowi, gdy powróci z hiszpańskiego Camino.
Niby dziś niedługi odcinek, ale wierzcie nam, działo się sporo.
Po powrocie na szlak zaglądnęliśmy do kościoła św. Piotra Apostoła, który już znaliśmy z wcześniejszej wizyty w Wadowicach. Tym razem chcieliśmy otrzymać pieczątkę do naszych pielgrzymich paszportów i udaliśmy się w tym celu do kancelarii parafialnej, znajdującej się obok kościoła. Najpierw rzut oka na godziny urzędowania – super – jest otwarta. W kancelarii spotkaliśmy się w wikariuszem Jakubem, który tak jak Pani Edyta, szeroko się do nas uśmiechnął i przywitał nas z wielkim zadowoleniem. Kilka chwil rozmowy, pieczątka, błogosławieństwo i poszliśmy „w miasto”.
Wieczór w Wadowicach zbliżał się nieuchronnie, ale zdążyliśmy jeszcze nawiedzić kościół św. Józefa (u Karmelitów Bosych) i po powrocie na Rynek, udaliśmy się do najważniejszego, wadowickiego kościoła, bazyliki Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny, ściśle związanego z dzieciństwem, młodością i całym życiem Karola Wojtyły.
Ale, żeby Was nie zanudzić a bardziej zachęcić do zdobycia informacji o tej świątyni, polecamy Was parafialną stronę internetową która daje sporo informacji : https://www.wadowicejp2.pl/
Zasnęliśmy chyba szybciej niż zamierzaliśmy ale byliśmy zmęczeni acz bardzo szczęśliwi, bo był to dzień WYJĄTKOWY.
***
Aby ten wpis nie był zbyt długi i żebyście nie zasnęli przed kolejną jego częścią, opowieść dnia następnego przenieśliśmy do kolejna stronicę naszego muszelkowego bloga, pod tytułem „WADOWICE – TU WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO”
BUEN CAMINO !