Spontan… czy tak można nazwać to, co się wydarzyło po majówce?
Dopiero co rozpoczęliśmy, posmakowaliśmy wędrowania „za muszlami” a już po kilku dniach zrodził się w naszych głowach pomysł, aby urlop, który czekał nas w maju wykorzystać na – pieszą Przygodę. Przygodę przez duże „P” bo chyba nigdy wcześniej nie wpadlibyśmy na ten pomysł.
Skoro więc mieliśmy urlop (pierwsze dwa majowe tygodnie) i ten czwartek był już dniem wolnym, pojechaliśmy skoro świt (przez Gliwice) do Opola i PKS-em do Skorogoszczy. Kościół św. Jakuba (KOŚCIÓŁ NR 2) był naszym początkiem czegoś… czegoś, czego chyba jeszcze wtedy o ósmej rano, nie umieliśmy opisać słowami ani myślami.
Jako, że szliśmy w przeciwnym kierunku (o tak, pierwszy nasz etap VIA REGIA i od razu „pod prąd”) nie spodziewaliśmy się, że poprowadzą nas żółte muszle ale czuliśmy, że św. Jakub jest z nami. Te pierwsze dni majowe okraszone były długimi deszczami, również na Opolszczyźnie, nie ryzykowaliśmy przejścia wałami nad Odrą i postanowiliśmy nadłożyć troszkę drogi i przez Mikolin, właśnie minąwszy jedną z największych polskich rzek, udaliśmy się w kierunku Popielowa. Według tablic zamieszczonych przy Sanktuarium Anny Samotrzeciej na Górze św. Anny, wyczytamy, że właśnie przez tą miejscowość przebiegał Trakt Kupiecki z Krakowa do Wrocławia.
Po pierwszym – na VIA REGIA – posiłku, przez Chróścice dotarliśmy do Dobrzenia Wielkiego. Idąc przez Dobrzeń Mały i Borki, mieliśmy problemy, żeby przejść pieszo, gdyż znaleźliśmy się w samym centrum budowy obwodnicy miejscowości Czarnowąsy. Kluczenie po błocie i szukania wyjścia z nie do końca nazwanego miejsca, to też była dla nas lekcja. Lekcja pokory jaką trzeba mieć wybierając się w piesze wędrówki i lekcja lepszego planowania trasy. Tej, którą przemierzaliśmy, nie planowaliśmy prawie wcale.
Kiedy minęliśmy te przeszkody i przejazd kolejowy, doszliśmy do drewnianego kościoła św. Anny, wokół którego roztaczał się cmentarz. Ta świątynia, to rekonstrukcja oryginalnego kościółka, który spłonął w 2005 roku a ten oryginalny budowany i datowany był na lata 1684-1688r. Zachwycaliśmy się nim z każdej strony. Gdyby nie informacja o pożarze, nadal byśmy myśleli, że to ponad trzywiekowy obiekt.
Główną drogą doszliśmy do Opola.
Ale najgorsze było dopiero przed nami. 36 kilometrów w nogach i dopiero tu, na końcu jakubowej wyprawy sprawdziliśmy, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Niestety, wiadomość nie była wcale optymistyczna – 8 kilometrów dalej !
Dzielnica Opola – Groszowice, leżąca nad Odrą okazała się lokalizacją bardzo odległą od Centrum.
Niedopatrzenie i nauczka na przyszłość.
Doszliśmy, jak by to powiedzieć „na ostatnich nogach” – potrzebowaliśmy dodatkowych dwóch godzin żeby nasze ciała wypoczęły, leżąc na miękkim łóżeczku.
Ech, dużo nauki i pokory jeszcze przed nami. Nazajutrz po-śniadaniowy spacer w kierunku Centrum Opola, troszkę zwiedzania i powrót do domu, w którym spędzimy dosłownie dwa wolne dni.
BUEN CAMINO !