Gdyby pogoda była decydującym i decyzyjnym czynnikiem „iść czy nie iść” to o godzinie 4:30, czyli zaraz po przebudzeniu, powinniśmy wyłączyć swoje budziki, wtulić się w siebie i ciepłe kołderki i oddać się jeszcze dwugodzinnej drzemce.
Lało jak z cebra przez całą noc i czekało, aż się obudzimy. Ale nasza decyzja była jak zwykle na „tak” i im bliżej godziny wyjścia, wszelkie prognozy wskazywały, że będzie tylko lepiej.
Łącznie w sześcioosobowym składzie wsiedliśmy w Sosnowcu Porąbce w pociąg i przejechaliśmy całe 21 minut do Sławkowa.
Po wyjściu na szlak raz kropiło, raz było pięknie sucho. I tak przez połowę drogi. W Burkach, kiedy zrobiliśmy przerwę śniadaniową, nieśmiało zza chmur wyglądało słońce. Czuliśmy, że św. Jakub nad nami czuwa i nie chciał żebyśmy szli „na mokro”. Dopiero przy drugim śniadaniu, po dojściu do Sosnowca Maczków z nieba spadła ponadmiarowa ilość deszczu. Przeczekaliśmy ten prysznic w małym parku z ławeczkami przy pomniku Adama Mickiewicza.
Dojście z powrotem do Sosnowca Porąbki to dodatkowe 6 km pięknego, grupowego wędrowania i ogólnych rozmów przeplatanych uśmiechami.
Wszyscy tego dnia mieli niedosyt, że tak szybko nam się skończyła droga i że musimy się już pożegnać.
PS jak pamiętacie, pewnego czasu obiecaliśmy koledze Romkowi z Woźnik, że w tym roku zepnie brakujący odcinek Przeginia – Sączów.
To właśnie ten etap był tą agrafką!
Dotrzymaliśmy słowa i z tego powodu byliśmy bardzo zadowoleni.
