05-06.09.2020 ŚLĄSKO-MORAWSKA DROGA ŚW.JAKUBA … NĘDZA – STRAHOVICE (CZE) + [KRZANOWICE – BOJANÓW – 42 km]

Wiedząc, że w perspektywie Górnośląski Klub Przyjaciół Camino planuje grupowe przejście z Rud do Raciborza, jako Opiekunowie tegoż odcinka, wzięliśmy sobie za punkt honoru przejść i sprawdzić, czy Klubowicze poradzą sobie bez problemu z dotarciem do celu, czyli do św. Jakuba w Raciborzu. Ale, że każdy nasz wyjazd to potrzeba dużej ilości czasu i także kaski (bilety PKP), to powzięliśmy decyzję, że wybierzemy się na dwudniową, małżeńską wycieczkę.

Jakieś dwa miesiące temu doszliśmy ze Znajomymi do Nędzy (z Tworoga przez Rudy), więc ten temat mogliśmy sobie spokojnie odpuścić.

Do Nędzy tym razem wybraliśmy się busem kursującym z Gliwic. Czasami szukając różnych połączeń komunikacyjnych znajdzie się coś interesującego i dającego do myślenia. Do wymyślenia także.

Około godziny 9:00 wyruszyliśmy na Łężczok. Rezerwat ten jest częścią Parku Krajobrazowego „Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich”. Znajdują się tam stawy datowane już na XIII wiek oraz Dworek Myśliwski wybudowany pod koniec XVIII wieku przez Zakon Cystersów.

Po drodze do Raciborza postaraliśmy się o pieczątkę w kościele św. Jana Chrzciciela i wzdłuż Browaru Zamkowego oraz murów Zamku Piastowskiego doszliśmy na Rynek. Nie zatrzymywaliśmy się na nim zbyt długo, bo przecież nim minie tydzień znowu tu będziemy z jakubowymi Przyjaciółmi z GKPC.

Wyszliśmy więc w nieznane, czyli na naszą nową drogę, nowy etap śląsko-morawskiej przygody. Nastroje były wspaniałe, pogoda była jakby załatwiona, więc nic nie stało nam na przeszkodzie, by wędrować dalej, w kierunku czesko-polskiej granicy. Wychodząc z tego miasta znaleźliśmy się w dzielnicy Studzienna, gdzie z daleka zapraszał nas kościół Krzyża Świętego. Przynajmniej tak nam się wydawało. Podeszliśmy więc bliżej, chcąc odsapnąć w cieniu i troszkę odpocząć. Nawet się nie spodziewaliśmy, że wyjdziemy stamtąd posileni pysznym ciastem i napojeni gorącą latte. Szacunek i podziękowania dla miejscowego księdza, który mimo zalatania i załatwiania kilku spraw w pobliskiej dobudówce (dowiedzieliśmy się, że chodziło o czyjeś chrzciny), zrobił wszystko co mógł, aby nam niczego nie zabrakło. Nawet pomyślał o rozłożeniu parasola ogrodowego, abyśmy tą kawę wypili w cieniu.

To dopiero dodało nam skrzydeł. Polnymi, a także wyboistymi drogami, doszliśmy do Bojanowa, gdzie zjadłszy tym razem swoje kanapki, poszliśmy w kierunku Krzanowic. I tu zdarzyło się to coś, co powinien przeżyć każdy Pielgrzym. Błędne lub nadmierne i nieprecyzyjne oznakowanie sprawiło, że zamiast do Krzanowic przeszliśmy 4 kilometry w kierunku Borucina. Nie pasował nam widok tej gminy i zastanowił nas brak kościoła, którego zdjęcia oglądaliśmy w sieci przed wyjściem. Jedno spojrzenie na mapę w telefonie i właśnie ta nieciekawa wiadomość do nas dotarła. Na nasze szczęście nie musieliśmy wracać tą samą drogą, bo była asfaltowa droga, która i z tej gminy doprowadziła nas do naszego celu.

Zmęczenie było spore ale z tyłu głowy mieliśmy informację, że niedziela ma być deszczowa, a my z rana – wg planu – powinniśmy wyjść w kierunku granicznym. Jedna wymiana myśli, spojrzeń i dwa słowa: idziemy dalej! Jak postanowiliśmy tak też uczyniliśmy. Około godziny 17-tej minęliśmy granicę i znaleźliśmy się w czeskiej miejscowości Strahovice. Pół godziny do kościoła i godzina na powrót. To był nasz sobotni wyczyn. Ponad 36 kilometrów w pięknym, wrześniowym słońcu. Gdy zamknęliśmy za sobą drzwi pokoju w którym mieliśmy nocować, przez Krzanowice przeszła ulewna pompa. Ufff, św. Jakub czuwał nad nami.

Po przebudzeniu za oknem … padał deszcz, a w planie powrót do Raciborza, bo przecież trzeba dzisiaj wrócić do domu. Jak idziemy? Którędy wrócimy? Jednomyślnie – oczywiście – pijąc poranną kawusię ustaliliśmy, że wracamy pod Bojanów i oznakowujemy to miejsce w którym to my, pielgrzymi z jakimś-tam doświadczeniem wędrownym, zostaliśmy skarceni za zbyt małą czujność w szukaniu muszelek, strzałek i innych znaków dla nas tam namalowanych.

Po godzinie stanęliśmy na skrzyżowaniu, gdzie na moście i na asfalcie było rzeczywiście kilka żółtych strzałem, ale ich kierunki nie wskazywały zdecydowanie, że należy odbić „za mostem” w prawo. Dokleiliśmy muszelki i strzałki na znakach drogowych i dalej w towarzystwie deszczu, przez Wojnowice i Żerdziny – przy już pięknej, bezdeszczowej pogodzie, powróciliśmy do Raciborza i nasz piękny, wędrówkowy weekend zakończyliśmy na dworcu kolejowym.

ps. na postoju (na przeciwko załączonego powyżej napisu), który zrobiliśmy w Pietrowicach Wielkich (kilka kilometrów przed Raciborzem) zauważyliśmy żółtą muszelkę jakubową. Byliśmy przekonani, że ktoś dla żartu ją tam przykleił, bo przecież wiemy, jaką drogą szliśmy dzień wcześniej. Nic bardziej mylnego – z czasem dowiemy się, że weszliśmy na nową, świeżo otwartą Drogę Raciborską i w pełni nieświadomie przeszliśmy nią „pod prąd”.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz