Noc pod dachem trzystuletniego budynku przy kościele świętego Jakuba minęła spokojnie i obudziliśmy się w okolicach godziny szóstej, by napić się gorącej kawy, zjeść wspólnie śniadanie i rozkoszować się otoczeniem, które dopiero co, budziło się w tę piękną, sierpniową niedzielę.
Gdy byliśmy z wizytą w Lubszy miesiąc temu, ksiądz Rudolf, proboszcz jakubowej świątyni pokazał nam ALBERGĘ, w której zaplanowaliśmy sierpniowy nocleg. Pokazał nam salę, kuchnię wraz z wyposażeniem, wskazał na materace i koce, przygotowane dla każdego pielgrzyma, który przyjdzie do Lubszy i poprosi o nocleg. I do dzisiaj tak było. Postanowiliśmy ubogacić, jeśli możemy tak powiedzieć, stan posiadania lubszeckiej albergi o dwa śpiwory – skoro my się w nich wyspaliśmy, to i innym peregrino powinno być równie wygodnie.
Przekazaliśmy tę wiadomość księdzu proboszczowi i wyraziliśmy jednocześnie taką wolę, że gdyby pielgrzym szedł dalej i potrzebował śpiwora na kolejne noce, my wyrażamy naszą zgodę. Ksiądz proboszcz przyjął tą wiadomość z aprobatą i uśmiechem.
Przed mszą świętą dojechała do nas, zgodnie z obietnicą, zmęczona po pracy Pani Łosiowa, czyli Dorota i przez cały dzień dzielnie z nami wędrowała. A nawet dalej – o czym napiszemy pod koniec.
Podziękowaliśmy pięknie za nocleg i po kilku chwilach spędzonych przy ławce z Józefem Lompą (opowiadaliśmy Wam o niej przy okazji poprzedniej wizyty w Lubszy) udaliśmy się Jasnogórską Drogą św. Jakuba, którą pod swoje skrzydła bardzo wyraźnie wziął nasz Patron – po kilkudziesięciu minutach przeszliśmy nieoznakowane rozwidlenie dróg i znaleźliśmy się w okolicy autostrady A1.
Skoro tak, to poszukaliśmy przejścia nad tą arterią drogową i udaliśmy się do pięknego, drewnianego kościółka św. Walentego w Woźnikach. Po lewej stronie, patrząc od wejścia, pochowany jest… Józef Lompa, a którym dopiero co, „witaliśmy” się w Lubszy.
Przyjęliśmy to nasze zbłądzenie za fakt jak najbardziej oczywisty, bo mieliśmy przyjść w to miejsce i pokazać naszym przyjaciołom, Caminowym Łosiom, ten sakralny zabytek.
„Dokładne początki woźnickiego kościoła św. Walentego, wzniesionego na tzw. Staromieściu, są trudne do określenia. Najstarsze wzmianki o jego istnieniu pochodzą z 1490 r., choć wiemy również, iż tutejsza parafia istniała już w wieku XIII. Woźniki są bowiem wymieniane w 1206 r. w dokumencie ówczesnego biskupa krakowskiego, Fulki. Dzisiejsza świątynia wzniesiona została w roku 1696. W XVIII w. była rozbudowywana. Generalnego remontu dokonano w 1901 r. Kościół św. Walentego pełni obecnie przede wszystkim funkcję kościoła przycmentarnego.”
„Drewniana świątynia o konstrukcji zrębowej wzniesiona została na planie prostokąta. Od strony zachodniej do nawy przylega przedsionek z wieżyczką, która zwieńczona jest baniastym hełmem nakrytym gontem. Gont pokrywa także dach budowli. Wewnątrz, na ścianach prezbiterium, podziwu godne są polichromie przedstawiające sceny z życia Chrystusa, zaś pod parapetem chóru wizerunki świętych Piotra, Walentego oraz Pawła. W ołtarzu głównym znajduje się obraz ze św. Walentym.” [slaskie.travel]
Skoro, znaleźliśmy przejście nad autostradą, to widząc kolejne przejście mostowe, nie mogliśmy nie skorzystać – przecież ta wskazówka była bardziej wyraźna i wyrazistsza, niż żółta strzałka, której najczęściej szukamy na drogach, w polach czy w lasach. Przeszliśmy ponownie na drugą stronę i naszym przyjaciołom zachciało się frytek z „amerykańskiej sieci barów szybkiej obsługi”, sprzedającej burgery, frytki i coca-colę. Sama chęć to jedno ale dostanie się tam to drugie. Osoby jadące autostradą w kierunku południowym bez problemu wjeżdżali zarówno pod ten bar jak i sąsiadującą stację benzynową. Z osobami pieszymi był większy problem, bo parking z budynkami od drogi serwisowej skutecznie odgradzał niewielki, niegruby ale jednak płot.
„Koniec języka za przewodnika” – to hasło znajdujące się w Wielkim Słowniku Języka polskiego, znalazło zastosowanie również w naszym przypadku. Pracownik obsługi (w pomarańczowej kamizelce) zapytany o możliwość naszego dostania się na „drugą stronę” płotu, wskazał ręką w swoją lewą stronę i poinformował nas o istnieniu bramki wjazdowej, oddalonej o 200 metrów od miejsca, w którym się znajdowaliśmy.
Rzeczywiście, poradziliśmy sobie z tą bramką zarówno przy wejściu na parking (skorzystaliśmy przy okazji z toalety) jak i przy wyjściu, mimo faktu, że mieliśmy tylko po jednej ręce wolnej. Od razu zdradzimy Wam jeden fakt – radość Caminowych Łosi wcinających gorące frytki była OGROMNA.
Święty Jakub i owszem, znalazł nam wejście do lasu, ale na dość długim odcinku nie zamierzał nam ułatwiać sprawy i nie namalował ani jednej muszelki i strzałki, byśmy mogli dotrzeć do JASNOGÓRSKIEJ nitki szlakowej. W zamian, posadził mnóstwo krzewów z jagodami (pielgrzymie czasowstrzymywacze) i sprawił, że po frytkach delektowaliśmy się tymi leśnymi przysmakami.
Po odnalezieniu szlaku, szło się o wiele raźniej, bo niektóre drzewa się do nas uśmiechały na żółto, albo muszelkami albo strzałkami. Byliśmy pewni, że jesteśmy na DRODZE. Dobrej DRODZE.
Gdy dotarliśmy do rzeki Mała Panew, stwierdziliśmy, że mostek którym należy przejść przez rzeczkę nie jest w tym miejscu, w którym ostatnio go widzieliśmy. Po chwili dowiedzieliśmy się, że poprzedni był tymczasowym, a ten właściwy zawsze był w tym miejscu i tu właśnie powrócił.
A dowiedzieliśmy się tego, odpoczywając pod dachem Stanicy Rowerowej „Garbaty Mostek” w środku lasu, podlegającemu pod miejscowość Kalety.
W tym miejscu, chłodu i odpoczynku szukały jeszcze dwie pary, którym mieliśmy okazję opowiedzieć o Drogach św. Jakuba w tej okolicy i w Polsce oraz z przyjemnością zaprosić Ich na naszego bloga, wręczając im nasze blogowe przypinki. Przy jednej z par były trzy bardzo żywe pieski które prawie od razu zaprzyjaźniły się z Dorotką a potem, powoli i z nami. Jednego pieska próbowaliśmy namówić na sesję zdjęciową i wierzcie, wcale nie było łatwo. Udało się jednak uchwycić milisekundowy bezruch psiaka i tak oto wyszło poniższe, radosne zdjęcie.
(nie zapytaliśmy o zgodę ale mamy nadzieję że i opiekunowie i psinka wyrażą swoją aprobatę na jego opublikowanie)
Posileni, po chwilowym odpoczynku, wyruszyliśmy w dalszą drogę, która doprowadziła nas do miejscowości BIBIELA i do kościoła Matki Bożej Fatimskiej. Tu z zagłębiowskimi Przyjaciółmi się pożegnaliśmy. My zrealizowaliśmy swój etap zgodnie z projektem i postanowiliśmy udać się w przeciwną stronę, natomiast Paweł z Dorotką, w związku z nieobecnością na kolejnym etapie, postanowili jeszcze dzisiaj dopełnić szlaku i dojść do kościoła św. Jakuba w Sączowie. Mimo skwaru i dużego zmęczenia – wiemy z otrzymanych sms-ów – doszli dzielnie do celu i tam oddzielili się od towarzyszącemu Im św. Jakuba, udając się do swojego miasta, czyli do Sosnowca.
Nasz koncept – natomiast – w tym miejscu, zakładał, że przejdziemy dystans ośmiu kilometrów w kierunku Ostrożnicy, by tam wsiąść w autobus komunikacji ZTM. Nam również słońce nie szczędziło prawie trzydziestostopniowych promyków i przez kilka kilometrów trudno było szukać odrobiny cienia idąc po asfaltowej jezdni. Dopiero w miejscowości BRYNICA nasz Patron wskazał nam zacienione miejsce, na schodach prowadzących do (otwartej) świątyni pw. świętych Piotra i Pawła. Skorzystaliśmy z tej oferty z ulgą i radością. Dłuższa chwila odpoczynku bardzo nam się przydała. W zasadzie to mieszkańcy tej wsi sprawili, że po kilkunastu mitach udaliśmy się w dalszą drogę (zbliżał się czas nabożeństwa a coraz więcej parafian również zamierzało skorzystać z chłodu, na wejściowych schodach).
Pożegnaliśmy się z tą okolicą takim widokiem za plecami :
W Ostrożnicy dostaliśmy jeszcze godzinę w gratisie, na odpoczynek w wiacie autobusowej, usytuowanej – na nasze szczęście – w zacienionym miejscu pod dużym drzewem.
Tak jak wczoraj równocześnie przybyliśmy z Pawłem do Konopisk, tak samo dzisiaj, o prawie jednakowej porze, razem z Caminowymi Łosiami, weszliśmy do swojego, nie-nasłonecznionego mieszkania.
Piękna jest Jasnogórska Droga – za dwa dni na nią wrócimy i zapraszamy abyście i Wy, poszli z nami dalej.
BUEN CAMINO !
BUEN CAMINO 💙💛
Dalej razem – BUEN CAMINO !