2024.05.04__BŁATNIA-SKOCZÓW__17km

Chyba się wyspaliśmy, choć tak do końca nie wiemy, czy spaliśmy dobrze po męczącej wędrówce wczorajszego dnia, czy to miejsce tak na nas podziałało. Grunt, że spanie było takie, jak powinno być. Pewne z rana było też to, że przed nami piękna sobota a i nogi jakoś chętniej ześlizgnęły się z łóżka niż zwykle.
CAMINO jest wyjątkowe i nas do tego przekonywać nie trzeba.

„Określono mnie całkiem szczerze trzeźwym Ślązakiem. Coś w tym prawdy, aczkolwiek mniej jestem trzeźwym od przeciętnego Ślązaka. Ulegam i poddaję się z łatwością uczuciom. Inaczej nie mógłbym nagryzmolić tyle książek o tamtym sercu. Ja zaś wiem, że staram się być przede wszystkim wyrozumiałym na wszystko. I na złość ludzką i na głupotę ludzką i na dobroć ludzką. Czasem tylko się zapominam i wtedy albo jestem porwany czyjąś dobrocią i widzę w niej słońce w ludzkim sercu, albo też ciężko pieronuję, co razi nieprzyzwyczajone uszy. Ale i tego pieronowania staram się unikać, choćby już z tego powodu, żeć to nie wypada i nieładnie.” [list do Zofii Bekierskiej z 5 marca 1934]

Tekstem, napisanym ponad dziewięćdziesiąt lat temu rozpoczynamy nasze sobotnie wędrowanie aczkolwiek, będzie on przypisany autorowi dopiero na końcu naszego dzisiejszego opowiadania.

Rozpoczynamy na wysokości 917 m.n.p.m. gdzie wczoraj z wielkim wysiłkiem i trudem się wdrapaliśmy.
BŁATNIA o godzinie siódmej rano, pogrążona była jeszcze w pięknej ciszy i w gęstej mgle, gdy postanowiliśmy wyjść, pożegnawszy się z Gospodarzem tego miejsca i dziękując za nocleg. Wiało lekkim, górskim chłodem z czego akurat bardzo się ucieszyliśmy, bo jeszcze w pamięci mieliśmy wczorajszy skwar, który ani na chwilę nie zmalał – jak grzało w Szczyrku tak jak i na beskidzkich ścieżkach, które przeszliśmy prawie-że bezproblemowo, dzięki oznakowaniu i żółtym strzałkom, gęsto naniesionym na tych górskich ścieżkach.

Jeśli przypomnicie sobie nasze kwietniowe, przyjacielskie wędrowanie Beskidzką Drogą św. Jakuba, wspomnieliśmy, że trzymaliśmy się szlaku „niebieskich kwadratów”. O ile do Schroniska na Błatniej było mniej lub bardziej wyraziste oznakowanie szlakowe, to po minięciu schroniska zaczęły nam właśnie towarzyszyć owe kwadraty. Jak już też wspomnieliśmy wcześniej, są to podkłady przygotowane pod białe muszle i czerwone krzyżyki. A skoro już miesiąc wcześniej je poznaliśmy, to wiedzieliśmy, czego się dziś trzymać oprócz czerwonej lub zielonej szlakowej nitki turystycznej.

Szlakiem Myśliwskim, koło takich szczytów jak : <Wielka Cisowa>, <Mały Cisowy> czy przez ledwo zauważany <Czupel> dotarliśmy do rozwidlenia dróg z nazwą „Pod Łazkiem” na wysokości 662 m.n.p.m.

W tym miejscu się na chwilę zatrzymaliśmy i przeczytaliśmy na głos nazwę „Pod Łazikiem”, czyli z uśmiechem, na cześć naszych bytomskich Przyjaciół „Łazików”, którzy od kilku dni wędrują Królewską Drogą w kierunku zachodniej granicy Polski i znajdującej się po niemieckiej stronie, katedry św. Jakuba w Görlitz.
Życzyliśmy im na odległość DOBREJ DROGI !

Gdy patrzeliśmy przed siebie, zza drzew wyłaniał się już widok wsi Górki Wielkie, do której z utęsknieniem wędrowaliśmy, wiedząc, że tam już nie czeka na nas żadne wzniesienie, żadne mniej lub bardziej strome zejście i że tam czeka cukiernia, w której z całą stanowczością mieliśmy w planie się zatrzymać.
Ale nie, nie tak szybko…

Czekająca na nas, półtora-kilometrowa ścieżka dała nam się potężnie we znaki, bo wejścia jak i zejścia były bardzo strome – wzniesienie Zebrzydka o wysokości 577 m.n.p.m. z tego słynie. Spodziewaliśmy się czegoś łagodniejszego, wiedząc, że nasz szlak powinien iść swoim, własnym śladem a jak się okazało, wędrowaliśmy razem z turystycznym, zielonym traktem.
Czy my zbłądziliśmy, czy na mapach ze śladem Beskidzkiej jest błąd?
Nieprędko się o tym dowiemy, bo kontakt z Bractwem ze Szczyrku (opiekunami tej Drogi Jakubowej) jest bardzo skąpy, żeby nie powiedzieć, prawie niemożliwy. Nasze maile wracają z adnotacją o złych adresach mailowych. Szkoda, bo chcielibyśmy Im przesłać parę uwag
Na razie bezskutecznie.

Do kościoła pw. Wszystkich Świętych dotarliśmy z trudem, bo nie będziemy ukrywać, że schodzenie z Błatniej sprawiło nam więcej problemów, niźli wczorajsza (generalnie ujmując) wspinaczka. Wiemy o tym, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do górskich tras, dlatego tak bardzo wypatrywaliśmy tej, podskoczowskiej wsi.

Przy kościele porozmawialiśmy z sympatyczną mieszkanką Górek Wielkich, która patrzała na nas zarówno z uśmiechem jak i pewnie z politowaniem, bo nie wyglądaliśmy na pewno na tryskających optymizmem, pielgrzymami. Ale kiedy złapaliśmy oddech, przebraliśmy skarpety i obuwie – na miejskie, przeszedł przez nas nowy zapał, nowy uśmiech zadomowił się na naszych twarzach a i Pani, która kończyła sprzątanie przy kościele, pożegnała nas z jeszcze większym uśmiechem.
Jako się rzekło, ze znajdującej się przy kościele cukierni wyszliśmy z pączkami w dłoniach (jeden z budyniem a drugi z marmoladą) i nie zdziwilibyśmy się, gdyby widziano w nas uradowane dzieciaki, które przed chwilą dostały lizaki i zdecydowały się nimi rozkosznie zajadać.
Nagroda za górskie wędrowanie się należała.

Trasę Górki Wielkie – Skoczów, przeszliśmy dokładnie tak jak miesiąc temu, nawiedzając również kościół św. Jana Sarkandra, który dzisiaj, ku naszej uciesze był otwarty i bez towarzystwa Braci Franciszkanów, mogliśmy się na chwilę zatrzymać i podziękować naszemu Patronowi za przebyty trud naszego górzystego pielgrzymowania.

Wzdłuż rzek Brennicy i dalej Wisłą, doszliśmy do centrum Skoczowa, gdzie stanęliśmy przy budynku znajdującym się u zbiegu ulic Fabrycznej i Garbarskiej, czyli przed budynkiem skoczowskiego Muzeum … w którym po raz trzeci, postanowiliśmy nacisnąć klamkę.

Samo naciśnięcie klamki nie dało znowu pozytywnego efektu ale gdy dołożyliśmy delikatne pchnięcie, drzwi się otworzyły i znaleźliśmy się w wąskim holu, czyli we wnętrzu Muzeum im. Gustawa Morcinka, który za wszelką cenę mieliśmy chęć zwiedzić. Korespondencja mailowa między muzeum a nami sprawiła, że nie odpuściliśmy i nacisnęliśmy tą klamkę mocniej niż zazwyczaj.

W zabytkowej, XVIII-wiecznej kamienicy od prawie trzydziestu lat mieści się muzeum, które oprócz biograficznej wystawy poświęconej Gustawowi Morcinkowi, „eksponuje w kilku pomieszczeniach zbiory, związane z pradziejami Skoczowa (od epoki kamienia po wczesne średniowiecze)… i posiada eksponaty poświęcone rzemiosłu na terenie Śląska Cieszyńskiego, gdzie znajdują się przedmioty związane m.in. z garbarstwem, garncarstwem, lutnictwem, rusznikarstwem, złotnictwem i zegarmistrzostwem”.

Powyższy, kronikarski opis pobraliśmy ze strony [wikipedia.pl] na której jednak nie znajdziecie tego, czego my mogliśmy doświadczyć na miejscu. Dzięki przemiłej Pani Rozalii (dla Przyjaciół – Róży) przeszliśmy przez te zakamarki muzealne z Jej przewodnictwem i z opowieścią. Dowiedzieliśmy się o każdym z rzemiosł coś więcej niż z encyklopedii, o Mistrzach, którzy w danej dziedzinie w Skoczowie i dla chwały tego miasta swoje życie przepracowali.

A ten cytat z początku naszej dzisiejszej opowieści? 
To jeden z wielu tekstów Gustawa Morcinka, polskiego poety i prozaika, pochodzącego ze Śląska Cieszyńskiego, żyjącego w latach 1891-1963.
Z opowieści Pani Róży oraz z dokumentów, pocztówek, listów i dyplomów dowiedzieliśmy się, że poeta był znany zarówno w kraju jak i za granicą a „Łysek z pokładu Idy” którego był Autorem, był przecież (może jest i nadal) obowiązkową lekturą w naszych czasach szkolnych. Jego twórczość była bardziej obszerna niż by nam się wydawało.

Warto zajrzeć do skoczowskiego muzeum, by doświadczyć pięknej przygody z miejscowym, historycznym rzemiosłem jak i zobaczyć wiele unikatowych książek oraz odnalezionych plakatów, informujących o twórczości  Gustawa Morcinka.
Zapraszamy i zachęcamy razem z przemiłą i bardzo zaznajomioną z historią tego miejsca, Panią Różą.

My, za tą dzisiejszą skoczowską przygodę pięknie DZIĘKUJEMY !

Kilkanaście minut po wizycie w muzeum, siedzieliśmy już w klimatyzowanym wagonie pociągu Kolei Śląskich, który odwiózł nas bezpiecznie z kilkuminutowym spóźnieniem do Katowic.

***

Nic to że zmęczenie w końcu dało znać o sobie, nic to, że narobiło się trochę otarć, odcisków czy bąbli na nogach i rękach – to wszystko z czasem minie, a to co w głowach i w sercach, pozostanie na zawsze.

CAMINO tak ma i dlatego zawsze serdecznie Was na nie zachęcamy!

BUEN CAMINO !

2 komentarze

Dodaj komentarz