
„Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu, a wiedziony był przez Ducha na pustyni czterdzieści dni, i był kuszony przez diabła. Nic przez owe dni nie jadł, a po ich upływie poczuł głód.
Rzekł Mu wtedy diabeł:
«Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby stał się chlebem».
Odpowiedział mu Jezus: «Napisane jest: „Nie samym chlebem żyje człowiek”». (…)”
(Łk 4, 1-13)
Powyższy fragment dzisiejszej ewangelii wg św. Łukasza nie jest przypadkowy. W Zdrapce Wielkopostnej 2025, którą „uruchomiliśmy” w środę popielcową, pod datą 9 marca znalazł się zapis : „Porozmawiaj z kimś o dzisiejszej Ewangelii”.
***
W czasie pielgrzymowania, zwłaszcza w grupie, jest sporo czasu na rozmowę, modlitwę i własne myśli. Każdy w dowolnym momencie może wyjąć odpowiednią dla siebie szufladkę i się w niej schować lub wyjść z nią do współwędrowca. Nawet długie fragmenty przebyte w milczeniu są pewnym doświadczeniem i nikomu nie wolno Ich zakłócać.
Ale my już od rana mieliśmy wiele tematów : pierwszym, który się pojawił to fakt, że troje z czwórki pielgrzymów wstało o dość wczesnej porze niewyspanych, co zdecydowanie wpłynęło na debatę o noclegach poza domem – ogólnie mówiąc. I z tym tematem dotarliśmy do miejsca, gdzie dzisiaj rozpoczniemy niedzielę i dokładnie w tym samym miejscu będzie zakończenie tego, weekendowego pielgrzymowania.
RACIECHOWICE (wczoraj było zapoznanie) i piękny, drewniany kościół św. Jakuba Apostoła i św. Katarzyny Aleksandryjskiej [KOŚCIÓŁ NR 60].
„Parafia Raciechowice została erygowana w XIII w. Czytamy o tym w Liber Beneficiorum Jana Długosza. Obecna świątynia jest trzecią z kolei, została wybudowana w latach 1720 r. (w innych źródłach 1732 r.) z modrzewia. Głównym patronem jest św. Jakub Większy (Starszy). Drugą patronką św. Katarzyna Aleksandryjska.
W latach pięćdziesiątych XX w., w trudnym czasie dla Kościoła w Polsce, parafia została zawierzona Matce Bożej Różańcowej. Cenne wyposażenie rokokowe pochodzi z XVIII w. Od zachodu do nawy dostawiona kruchta z piętrem dzwonowym. Do ściany prezbiterium dobudowana drewniana kapliczka z krucyfiksem z XVIII w.
Od strony północnej zachowała się część podcieni (tzw. „soboty”). Stropy i ściany kościoła pokryte polichromią z lat dwudziestych XX w. Ołtarze wykonane zapewne przez Piotra Korneckiego, snycerza i rzeźbiarza, pracującego także w kościołach w Bochni, Zakliczynie i Gdowie.
W ołtarzu głównym znajdują się obrazy Matki Bożej z Dzieciątkiem z XVI w., ruchomy obraz św. Jakuba Apostoła i u góry św. Katarzyny Aleksandryjskiej. W ołtarzu bocznym („Męczenników”) obraz Miłosierdzia Bożego, św. Wojciecha, obok na ścianie obraz św. Sebastiana. Po przeciwnej stronie znajduje się ołtarz „Wyznawców”, w którym ciekawostką jest obrotowa konstrukcja, na której znajdują się trzy obrazy: Świętej Rodziny, Św. Franciszka i Wielkopostny obraz z insygniami Męki Pańskiej. Rokokowa ambona, barokowa chrzcielnica i kropielnica z XVIII w. Dwie drewniane kolumny z poprzedniej świątyni.” [parafia-raciechowice.pl]

Gdy przybyliśmy do świątyni kilkanaście minut przed poranną mszą świętą, wewnątrz trwała Droga Krzyżowa i kościół był prawie zapełniony wiernymi. Gdy weszliśmy do środka, zauważyliśmy jedną, zasadniczą różnicę w porównaniu z wczorajszym zwiedzaniem raciechowskiej świątyni. W ołtarzu głównym, zamiast obrazu Matki Bożej Raciechowskiej zobaczyliśmy naszego patrona, św. Jakuba Apostoła. Radość w naszych sercach była ogromna i po myślach krążyły już myśli, jak zaraz po zakończeniu nabożeństwa podejść i zrobić zdjęcie.
Po skończeniu Drogi Krzyżowej nie było dogodnej możliwości wyjścia z telefonem a chwilę po rozpoczęciu nabożeństwa myśl o zrobieniu zdjęcia odfrunęła… gdyż pierwszym akordem mszalnym, były fanfary, towarzyszące odsłanianiu obrazu Matki Bożej Raciechowickiej, której wczoraj mogliśmy się pokłonić.
Tak więc – wywnioskowaliśmy z tego faktu, że święty Jakub czekał na pielgrzymów a gdy nas zobaczył, postanowił się schować i ukazać piękno Matki Bożej z Dzieciątkiem. Tak to sobie tłumaczyliśmy po zakończeniu mszy świętej. Pewien smutek mieszał się ze sporą dawką radości ale podczas sobotniej wizyty udało się uwiecznić obraz naszego Patrona na świątecznym, procesyjnym feretronie, dlatego możemy Wam go dzisiaj zaprezentować.

Po przejeździe busem Małopolskich Linii Dowozowych stanęliśmy przed Opactwem Cystersów w miejscowości SZCZYRZYC.
Samo Opactwo zbudowane zostało w roku 1234.
„Parafia p. w. NMP Wniebowziętej i św. Stanisława BM powstała już w XII w. W 1244 r. została przejęta przez cystersów, którzy ją wkrótce utracili, gdyż w 1298 r. została przyłączona do Góry św. Jana jako jej filia. Nie wiadomo jak długo to trwało. W 1798 r. parafia w Szczyrzycu została ponownie erygowana przez bp Janowskiego, który z kolei zniósł parafię w Górze św. Jana.”
Dajcie się zaprosić na stronę internetową Braci Cystersów https://www.szczyrzyc.cystersi.pl/ i poszukania tego, czym będziecie zainteresowani. Na miejscu jest muzeum, browar i sklepik ze wszystkim, co można wyprodukować dzięki zwierzętom, uprawom rolnym i ogrodowym a co najważniejsze, dzięki pracom rąk mieszkających tam i opiekujących się tym miejscem, Zakonników.

Jeśli św. Jakub pozwoli, wrócimy do tego wyjątkowego miejsca i na pewno poświęcimy więcej miejsca na opowiedzenie o nim.
Teraz, Drodzy Czytelnicy, przygotujcie coś do jedzenia i zabierzcie ze sobą butelkę wody, bo czeka na „wyjątkowa” – wierzcie nam na słowo – jakubowa wędrówka.
Zanim w ogóle wyruszyliśmy na caminowy weekend, u naszego jakubowego Przyjaciela Grzegorza (z Chorzowa), który już kilkakrotnie przebył czekające nas odcinki, zapobiegliwie dopytaliśmy o rady i wskazówki. Otrzymaliśmy Ich sporo co od razu przełożyło się na myśl : „łatwo nie będzie”. I dopiero dzisiaj mogliśmy się przekonać, że wczorajsze pielgrzymowanie było czymś w rodzaju „bułki z masłem” w przyrównaniu do dzisiejszej wędrówki.
Pomni wielu rad i ostrzeżeń, wybraliśmy ścieżkę szlakową wskazaną na stronie internetowej camino.net.pl, która zawsze, jako pierwsza strona szlakowa zapisana jest w naszych urządzeniach telefonicznych. Nie uszliśmy kilometra, gdy przyszła pierwsza korekta Drogi – weszlibyśmy na czyjąś posesję. W tył zwrot, dojście do asfaltowej drogi i wędrowanie jezdnią ku Górze św. Jana.
Kilka minut później znaleźliśmy się ponownie na nitce szlakowej i ku naszemu zdziwieniu szliśmy (raczej próbowaliśmy iść) wąwozem, którym mogli by się poruszać krasnale mające metr wysokości. Gimnastyka z plecakami od samego rana i myśli krążące po głowach – co nas dzisiaj jeszcze spotka?
Udało nam się przejść to niezbyt przyjazne miejsce i ku naszej uciesze kilka chwil później spotkaliśmy uśmiechniętych mieszkańców miejscowości, do której zmierzaliśmy. Chwila rozmowy, wzajemnych serdeczności i opowieści o sadach jabłkowych – to były tematy którymi byliśmy pochłonięci przed godziną jedenastą. Miejscowi gospodarze zapraszali nas na odwiedziny we wrześniu, kiedy to wszech obecne sady jabłkowe uginają się od dojrzałych i smacznych owoców. No cóż, póki co, mamy wczesny marzec i o jesiennych rarytasach rosnących na drzewach, nie zamierzaliśmy zaprzątać sobie głowy.
PODZIĘKOWALIŚMY za rozmowę i udaliśmy się do kościoła pw. ścięcia Jana Chrzciciela, gdzie kilka minut wcześniej rozpoczęła się niedzielna msza święta. Drzwi świątyni były szeroko otwarte i weszliśmy do przedsionka, nie chcąc przeszkadzać wiernym w nabożeństwie. Dla wielu parafian będących na zewnątrz stanowiliśmy z pewnością „ciekawostkę” dnia. A my, oglądając świątynię z zewnątrz, mogliśmy drugi raz dzisiaj posłuchać ewangelii św. Łukasza.
Przypadek ?
Wiemy, że na jakubowych ścieżkach nie ma żadnych przypadków.
„Pierwszy kościół w Górze św. Jana Kliknij, aby powiększyć…powstał prawdopodobnie w okresie misji św. Cyryla i Metodego w I połowie X wieku (do I połowy XI wieku, odprawiano w nim nabożeństwa w obrządku słowiańskim). Jest wielce prawdopodobne, że kres pierwotnego kościoła w Górze św. Jana położyli Tatarzy (Mongołowie). Nie ma jednak pewności, w którym roku miało to miejsce, czy w 1241 czy może w 1287.
Najnowsze hipotezy sugerują ten drugi rok.
Przez kolejne wieki na tym samym miejscu powstało jeszcze kilka kościołów drewnianych. Lokalizacja na szczycie 400-metrowej górki, pozwalała dostrzec je z odległych miejscowości. Ostatni z nich, wybudowany w XVI wieku, spłonął 15 listopada 1885 roku. Do dziś nie ustalono co było przyczyną tego pożaru. (…)” [goraswjana.pl]
Nie dane nam było zajrzeć bardziej do wnętrza świątyni ale wiedzieliśmy, że czeka na nas jeszcze DROGA. Droga, której nie byliśmy do końca pewni bo i planów na jej pokonanie było kilka.
A precyzyjnie ujmując : TRZY.
Od tego miejsca posiłkowaliśmy się trzema mapami, bo muszle jakubowe zniknęły na dobre a niebieskiego, pomocniczego szlaku turystycznego dzisiaj nie dostaliśmy.
Kilka kilometrów szliśmy asfaltem, oglądając co rusz przydrożne kapliczki i przeróżnej wielkości kolumny, liczące sobie sto i więcej lat. Gdy weszliśmy do lasu w okolicy Łyskówki, stawaliśmy co rozwidlenie i decydowaliśmy w którą stronę będziemy wędrować.
Kilka razy zawierzyliśmy caminowej mapie ale i na to przyszedł kres. Obalone sterty drzew i sporo połamanych gałęzi zniechęciło nas do kontynuacji obranej drogi. Cofnięcie się do rozstaju ścieżek spowodowało zmianę kierunku wędrowania ale wciąż bez większej wiary w jej powodzenie.
W pewnym miejscu zabrakło już możliwości obrania kierunku, bo jedyny, który się nadawał do przejścia to był ten „powrotny”, na który żaden z wędrowców nie miał ochoty.
No cóż, jest takie powiedzenie „jest ryzyko, jest zabawa”. Zapewne i wiele innych by się znalazło na tą okoliczność. Postanowiliśmy iść „na czuja” co nie zwiastowało żadnych przyjemności. Nawet spłoszone dziki były mocno zaskoczone widokiem ludzi w tym miejscu a co dopiero pielgrzymi z plecakami.
Wiele trudu, sił i odważnych decyzji kosztowało żeńską część naszej wędrówkowej ekipy. Sporo obaw i strachu było w tym, co widzieliśmy przed sobą. Strome zejście po śliskim, błotnistym zboczu wzniesienia a dodatkowo sporo głazów i kamieni leżących na brzegu rzeki Stradomka, do której dotarliśmy nie od tej strony, od której byśmy chcieli.
Nie dotarliśmy do mostku, na który mieliśmy nadzieję dotrzeć. Staliśmy nad brzegiem wartkiej rzeczki z której nawet kaczki odfrunęły.
Powiedzieć, napisać, że PORADZILIŚMY sobie i z tą przeszkodą to jak by ją przemilczeć i nie opowiedzieć nic. Pomysłów było sporo – w butach, w skarpetach i gołymi stopami. Trzeba było rzekę pokonać w poprzek, bo po drugiej stronie była droga asfaltowa, którą mogliśmy dalej wędrować przed siebie.
Gratulacje dla Dziewczyn za odwagę i dla nas Wszystkich za wspólny wysiłek, podjęty w tym miejscu i w tej chwili. A Przyjaciółce Basi dziękujemy za instynkt obserwatorki, która nieoczekiwanie dla nas, ujęła to, co oddaje więcej, niż powyżej Wam opisaliśmy.

Po kilkunastu minutach odpoczynku i po uciszeniu emocji, które w nas się gotowały, bez żadnych już koncepcji szlakowych (zrezygnowaliśmy z każdej możliwej opcji) poszliśmy drogą asfaltową przez miejscowość Komorniki, która doprowadziła nas prosto pod kościół w Raciechowicach, w którym rozpoczęliśmy tą wyjątkową, na długo pamiętną, marcową niedzielę.
Zajrzeliśmy jeszcze do św. Jakuba Apostoła i św. Katarzyny aby im podziękować za DROGĘ i za opiekę na każdym jej kilometrze. Za Stradomkę również – bo przecież bez Ich wsparcia, nie podołalibyśmy pokonać bezpiecznie tej rzecznej przeszkody.
Trochę wyczerpani, zmęczeni ale bardzo szczęśliwi dojechaliśmy do Bytomia.
To była piękna, wielkopostna, niedziela…
BUEN CAMINO !

BUEN CAMINO 💙💛
Góry pokonaliśmy, rzeki przepłynęliśmy … 🙂 🙂